Ciężko nie ulec chwilowej modzie na Venoma, który po oczekiwanym chyba tylko przez najbardziej zagorzałych sympatyków, całkiem sporym sukcesie swojego solowego filmu, święci teraz zdaniem wielu w pełni zasłużone tryumfy, zjednując sobie nie tylko całe rzesze nowych, świeżutkich i gotowych na pożarcie fanów, ale i generując dość pokaźny zysk dla studia SONY, co najpewniej przełoży się na rychłą kontynuację jego ociekających CGI przygód. "Komedia romantyczna" jak zwykło się określać pierwszy samodzielny film o Venomie, a zarazem drugi, w którym postać ta pojawia się na ekranie, jest więc doskonałym pretekstem, by teraz jego fanem zostać — nie ma w tym absolutnie nic złego — i o ile ja sam wielkim miłośnikiem tegoż bohatera nigdy nie byłem, uwielbiam jego występy w będącym nieodłącznym i jednocześnie jaśniejącym na tle całości elementem dzieciństwa, jakim był serial animowany o przygodach Spider-Mana emitowany w niedzielne poranki przez stację ze słoneczkiem w logo, a tak...