Jak kupiłem sobie pleja i właściwie po co.
Jakiś czas temu po przesiadce na androida ściągnąłem sobie Mortal Kombat X mobile. Z początku nudna gra wciągała mnie coraz bardziej, aż w końcu palców od niej oderwać nie mogłem. Ciągłe ulepszanie i zdobywanie nowych postaci zabierało mi sporą część dnia i "umilało” monotonię w pracy. Wszyscy widzieli w tym jedynie szybkie klikanie pozbawione grama wyczucia, a gra została okrzyknięta bezcelową i debilnie prostą przez większość moich kolegów, którzy zawodowo trudnili się nagrywaniem gejmplejów z Trackmanii (dobrze to napisałem?). Dla mnie jednak to wszystko miało większy sens. Z utęsknieniem czekałem na kolejne update’y i nadchodzące challenge zbierając dusze i wymieniając je na nic niewarte Challenge Packi, w których najczęściej znaleźć można było postacie, które już się ma w swojej kolekcji. Chcąc iść za ciosem, przesiadłem się na PS4, licząc na sowity level up, względem dymającej mnie na czas i energię życiową, ale jednak mającej w sobie to coś wersji mobilnej.
Flawless Victory
MKXL zawiódł jednak moje oczekiwania i to srogo, bo okazało się, że gra jest (troszkę) trudniejsza, niż myślałem. Byłem w końcu przyzwyczajony do niezwykle intuicyjnego sterowania w mkx mobile. Wiele czasu minęło już, odkąd ostatni raz grałem w Mortal Kombat w wersji na duże urządzenia (była to bodajże część czwarta) i mając wprawdzie gdzieś z tyłu głowy, że gra ta opiera się w dużej mierze na kombosach, przed oczami miałem obraz wesołej nawalanki rodem z Tekkena. System oparty na dokupowaniu dodatkowych skinów lub wymianie gówno wartych żetonów na jeszcze bardziej gówno warte itemy przerósł granice moich oczekiwań. Za zdobyte w pocie czoła talarki mogłem znaleźć w krypcie melodyjkę do jednej z aren walki albo durnowatą ikonkę z małym Scorpionem (super prezent k....). Pokonany upadłem na matę, a moje oczy przesłoniło bielmo większe niż u Sub-Zero.
Ready to fight!
Z otępienia wyrwał mnie dźwięk mojego smartfona, który zainstalowany miał przecież do niedawna porywającą mnie na całe godziny wersję mobilną Mortal Kombat. W wersji na smartfony twórcy przynajmniej postawili na rozwój i dostarczanie graczom pewnych minimalnych bodźców, by ci nie znudzili się grą i nie cisnęli jej w metaforyczny kąt. Proste jak kij sterowanie okazało się motorem napędowym pozornie bezmyślnej rozgrywki, w której jednak o coś wbrew pozorom chodzi. PS4 służy mi teraz w dużej mierze jako konsola do gier typu GTA czy FarCry gdzie mogę bawić się otwartym światem, nie zważając na skomplikowane sekwencje ruchów. W Mortal Kombat XL pogrywam sobie jednak również regularnie — zazwyczaj wieczorami, gdy półprzytomny leżę w łóżku. Kilkadziesiąt minut dziennie być może sprawi, że za jakiś czas zacznę czerpać nie tylko radość z części dziesiątej, co przygotuje mnie na psychicznie na jedenastkę, która ma przecież niedługo nadejść (nie?).
Komentarze
Prześlij komentarz