Przejdź do głównej zawartości

NOSTALGIA #3 — Sagat G.I. Joe Action Figure (1994)


Co Wy na to, żeby bohaterów jednej z najpopularniejszych bijatyk w historii przerobić na modłę G.I. Joe, dorzucić do każdego z nich specjalny ekwipunek i dedykowany pojazd bojowy (sprzedawany oczywiście osobno) i wypuścić to wszystko na rynek? Dzisiaj może wydawać się to kuriozalne, ale w pierwszej połowie lat 90 uznano to za pomysł wręcz genialny — dwie wspaniale się sprzedające i wszechobecne praktycznie marki połączone w jeden produkt! Wyglądało to doskonale na papierze i zdaniem wielu — tylko na nim. Co tak naprawdę wyszło z połączenia figurek G.I. Joe i gier z serii Street Fighter?



Insert coin

W moje ręce wpadł niedawno Sagat. Gdy zauważyłem go gdzieś w odmętach Allegro, z początku wziąłem go za jeden z bootlegów G.I. Joe. Dopiero z pomocą wujka Google uświadomiłem sobie, że ten mały facecik to nie kto inny jak Victor Sagat we własnej osobie, pochodzący w dodatku z oficjalnego, wspólnego release'u Hasbro i Capcomu! Taka ciekawostka musiała znaleźć się jak najszybciej w moich rękach, więc z niecierpliwością wyczekiwałem końca aukcji. Wylicytowałem go za mniej niż 10 zł (nikt inny nie brał w niej na szczęście udziału) i w sposób szybki, łatwy i przyjemny stałem się właścicielem dowodu na istnienie jednej z najdziwniejszych kooperacji w branży zabawkowej w dziejach.



Yo, Joe?

Jestem tą figurką zachwycony, mimo że nigdy nie byłem jakimś specjalnym fanem G.I. Joe. Wszystko dlatego, że wychowałem się na gumowych bootlegach — tak zwanych polskich Joesach i na widok popularnych w latach 80 i 90 żołnierzyków nie odczuwam żadnej nostalgii ani tym podobnych uczuć. Doceniam jednak historię, którą mój Joesowy Sagat z całą pewnością sobą reprezentuje — ten jeden, konkretny moment, kiedy to dwie ikony lat 90 spotkały się w tym samym miejscu i scaliły ze sobą, tworząc coś naprawdę wyjątkowego. Jest to bowiem jedna z tych rzeczy, które zostały wprawdzie już dawno zapomniane, ale z całą pewnością zasługują na to, żeby przypomnieć o ich istnieniu światu. W końcu zarówno G.I. Joe, jak i Street Fighter są dla wielu z dzisiejszych kolekcjonerów figurek jednymi z fundamentalnych elementów dzieciństwa.



Legendy w natarciu

Jak już wspomniałem na samym początku, pomysł połączenia ze sobą dwóch ikonicznych franczyz końcówki XX wieku — hitowej gry wideo i równie popularnych plastikowych żołnierzyków może wydawać się kuriozalny dla sporej części z nas. Z drugiej jednak strony od czasu premiery tej hybrydy minęły już 24 lata i przez ten czas zdążyliśmy już oswoić się nieco z natłokiem innych mniej lub bardziej odważnych połączeń rozmaitych brandów, których ogrom zepchnął gdzieś w rejony zapomnienia zaskakującą współpracę na linii Hasbro x Capcom. Jaka by nie była tego przyczyna, to efekt jest wciąż taki sam — Sagat od G.I. Joe zaginął gdzieś w mroku dziejów, by po latach ujrzeć światło dzienne na jednej z internetowej aukcji. Zapomniana figurka dostała swoje drugie życie i sprawiła, że żywo zainteresowałem się resztą wesołej gromadki ulicznych wojowników. Jak prezentuję się więc Sagat w skali 3,75 cala? Tak jak się można było tego spodziewać — jest delikatnie nieswojo i swojsko zarazem. Z jednej strony masz wrażenie, że chyba coś tu nie gra, a z drugiej czujesz się jak w domu, bo czar lat 90 bije od tej figurki na kilometr.


"Yummy yummy your body"

Soczysta szrama na korpusie robi wrażenie. Twórcy oddali także w sposób dość wyraźny atletyczną budowę ciała naszego wojownika, a oprócz umięśnionej sylwetki plastikowego Sagata możemy też zauważyć sporych rozmiarów żyły na jego muskułach, co pokazuje jasno i wyraźnie, że ten zawodnik to prawdziwy twardziel — żadne w kij dmuchał! 





Sagatowi dodano ponadto charakterystyczne bandaże na rękach i nogach, a także zacięty wyraz twarzy i jakżeby inaczej — opaskę na prawym oku. Swoją drogą mina figurki jest bezcenna — Sagat przypomina bowiem naburmuszonego grubaska wychodzącego z pustymi rękami ze sklepu ze słodyczami. Pod względem designu ta figurka to prawdziwe cudo! 




Trzeba podkreślić fakt, że G.I Joe Sagat, którego macie okazje podziwiać to tak naprawdę odświeżona wersja wydania z 1993 roku, które różniło się tylko kolorem spodenek (w 93 roku były one niebieskie). Ten egzemplarz pochodzi bowiem z "filmowej linii" figurek G.I. Joe/Street Fighter wypuszczonej na rynek przy okazji premiery ekranizacji tej kultowej gry. Do wyboru była jeszcze wersja będącą dokładnym odpowiednikiem figurki z 1993 roku (ten sam kolor spodenek) i zasiadająca za sterami Devastatora! 



Fight!

Oprócz oczywistych względów estetycznych nasz prawie 4-calowy Sagat prezentuje również pewne walory praktyczne. Kojarzycie stare figurki zapaśników WCW z początku lat 90? Część z nich posiadała wbudowane mechanizmy umożliwiające wykonanie specjalnego, charakterystycznego dla danego zawodnika ciosu lub rzutu. Tutaj mamy do czynienia z czymś opartym na podobnej zasadzie. Sagat może bez problemu wyprowadzić cios lub nawet serie ciosów obiema rękami (tylko w pionie, ale zawsze coś). Gdy puścimy mu natomiast odpowiednią muzykę, to może nawet zatańczyć — zobaczcie zresztą wideo poniżej!


                                      






Drugie życie

Muszę to powtórzyć — jestem pod ogromnym wrażeniem tej figurki! Ma w sobie jakąś magnetyczną moc i co najważniejsze — bardzo zgrabnie balansuje na krawędzi pomiędzy byciem "małym potworkiem" a "świadectwem minionej epoki". Street Fighter II/G.I. Joe toy line z pewnością jeszcze powróci na łamy "Nostalgii", a w międzyczasie postaram się skompletować kolejnych ulicznych wojowników, by następnym razem zaprezentować Wam to niecodzienne i zarazem szalenie intrygujące połączenie w pełnej krasie. Istnieją bowiem na tym świecie figurki, którym bezsprzecznie warto dać drugie życie i ocalić je od niechybnego zapomnienia!


Jestem także ciekaw, jak to wszystko wygląda z perspektywy fanów Joesów i ludzi, którzy się na takich figurkach wychowali. Podoba Wam się ta kooperacja czy też wręcz przeciwnie — wolicie G.I. Joe w klasycznym wydaniu?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

RANKING: 7 najbardziej niepokojących zabawek w historii

Liczba 7 jest liczbą mistyczną i podobno przynosi szczęście. Przyda nam się ono zwłaszcza dziś, w wieczór święta Halloween, kiedy to eksplorować będziemy mroczne epizody z dziejów szeroko pojętego przemysłu zabawkowego. Przed Wami ranking najbardziej niepokojących zabawek, które mimo swojej, nazwijmy to niezbyt przyjaznej aparycji, lub też wywołujących gęsią skórkę skłonności, dopuszczone zostały do masowej produkcji. Nie szukajcie ich nigdzie! 7. Joly Chimp (źródło: ebay .com ) Ranking otwiera uśmiechnięta małpka obdarzona nie tylko niebagatelną urodą, ale i wspaniałym talentem muzycznym. Joly Chimp, bo tak nazywa się nasza bohaterka, szczerzy się złowieszczo, a jej wymowna mina przywodzi na myśl skazańca w trakcie egzekucji na krześle elektrycznym. Zabawka wyprodukowana przez japońską firmę Daishin zawojowała rynek w latach 50 i w ciągu swego trwającego ponad 20 lat upiornego marszu doczekała się sporej liczby alternatywnych wersji produkowanych przez różne zabawko

RANKING: 10 najgorszych figurek ever!

(źródło:tiggercustoms.deviantart.com) Mieliśmy już ranking najgłupszych figurek w historii ,  więc teraz pora na te najgorsze . Jako że w przypadku bootlegów do liczby miejsc musiałbym dopisać co najmniej kilka zer, to pod uwagę wziąłem tylko oficjalne wydania firm takich jak np. Hasbro, Mattel czy będący ikoną lat 90 Toy Biz. Tym razem przedstawię Wam figurki, które są tak złe, że aż... złe! Są brzydkie i odpychające, wywołują obrzydzenie lub uśmiech zażenowania i w przeciwieństwie do części najgłupszych figurek na świecie żadnej z nich nie chciałbym mieć na swojej półce. Wybór był naprawdę trudny, bo w większości przypadków można by tu wrzucić nie tylko pojedyncze egzemplarze, ale i całe linie figurek. Większość z obecnych tu "wybrańców" ma całą masę mniej lub bardziej paskudnych kolegów, co dodatkowo komplikowało już i tak niełatwą kwestię. W każdym razie udało mi się w końcu wyselekcjonować te kilka absolutnie najgorszych figurek, które podczas błądzenia w i

NOSTALGIA #6 — Small Soldiers (1998)

We're not toys, we're action figures! — te słowa wypowiedziane przez jednego z czołowych, plastikowych bohaterów kina akcji, do którego jeszcze później wrócimy, nadają się całkiem nieźle na rozpoczęcie opowieści o niezwykłym dziele Joe Dantego mającego swoją premierę w październiku 1998 roku, czyli niemalże 20 lat temu. "Small Soldiers", bo o nim tu mowa, jest filmem, w którym mamy do czynienia z action figures przez duże "A"! Figurki bowiem nie tylko żyją, ale i w odróżnieniu od tych z "Toy Story" nie są zbyt przyjaźnie nastawione, co stanowi wspaniałą bazę dla opowieści, której od pierwszego seansu w małym, nieistniejącym już kinie, jestem fanem. Czy marzyliście kiedykolwiek o tym, żeby mieć własną armię zabawek, którą można by szkolić, wydawać jej rozkazy, albo nie wiem... walczyć z nią o swoje życie? Jeśli chodzi o "Małych Żołnierzy" to ostatnią opcję macie jak w banku! "Wszystko inne to tylko zabawki!" Pla