Przejdź do głównej zawartości

NOSTALGIA #5 — Stinkor i Man-E-Faces (MOTU)


W tym odcinku wracamy do świata He-Mana. Wszystko za sprawa dwóch herosów, których udało mi się zdobyć zaraz po publikacji poprzedniego odcinka „Nostalgii“. Powiedzieć o tej dwójce, że są to osobowości co najmniej nietuzinkowe, to jakby nie powiedzieć nic. Przed Wami prawdziwy popis kreatywności designerów Mattela w postaci Stinkora (1985) i Man-E-Faces (1981)! Od kogo zaczniemy?



Gabinet osobliwości

Na pierwszy ogień weźmy postać, która nigdy nie pojawiła się w oryginalnym serialu. Stinkor — bo o nim mowa — został co prawda wprowadzony do uniwersum za pomocą komiksu, ale na tym się skończyło. Wszystko przez jego unikalną moc, jaką jest... wydzielanie potwornego smrodu! Wierzcie lub nie ale Stinkor nawet po 33 latach od premiery nadal straszliwie cuchnie!


Gdy postać humanoidalnego skunksa na sterydach została przedstawiona twórcom animowanego serialu, członkowie ekipy zanieśli się gromkim śmiechem. Zadecydowano wówczas, że Stinkor nigdy, ale to przenigdy nie dostanie nawet jednej linijki scenariusza. Świat He-Mana i jego kompanów jest szalenie barwnym i ciekawym miejscem, z całym mnóstwem dziwacznych postaci, których umiejętności i moce powodują często dosłowny opad szczęki, ale w przypadku Stinkora, przegięto już zdecydowanie pałkę — przynajmniej w mniemaniu edytorów z Filmation. Cecha, która spowodowała, że postać ta nigdy nie stała się częścią telewizyjnego uniwersum MOTU, zadecydowała jednocześnie o jego ponadczasowości. Znacie bowiem inne figurki, które są w podobnym wieku i których zapach nie zmienił się aż tak bardzo przez te wszystkie lata? No właśnie. Ten gość zasługuje na szacunek za wytrwałość!



Smell yeah!

Postać Stinkora polubiłem praktycznie od razu, właśnie ze względu na ten szalony i w gruncie rzeczy dość prosty pomysł z obdarowaniem go mocą, o jakiej innym się nawet nie śniło. Śmierdząca figurka jest wspaniałym symbolem groteskowości całej serii, ale i świetnym odbiciem minionych czasów. W latach 80 dziewczynki miały swoje słodkie, pachnące owocami zabawki My Little Pony, natomiast chłopcy woniącego jak kosz na śmieci Stinkora. Czyżby wszyscy byli zadowoleni?




Skupmy się na detalach. Figurka została zbudowana na bazie postaci Mer-Mana — jednego z popleczników Szkieletora. Tak naprawdę Stinkor był po prostu przemalowanym Mer-Manem z innym ekwipunkiem, w którego skład, oprócz tarczy, wchodziła również zapożyczona od innej postaci (Mekaneck) zbroja.



Abstrahując już od jego oczywistej "inspiracji" - czy twarz Stinkora nie wydaje się Wam dziwnie znajoma?



Plastikowi oldboje

Mimo swojego wieku figurka trzyma się świetnie. Farba co prawda odprysnęła tu i ówdzie na twarzy i rękawicach, ale całość zachowała się w naprawdę dobrym stanie. Jak wspomniałem, do oryginalnego wyposażenia naszego smrodka należała tarcza oraz specjalna zbroja. Tarcza niestety nie zachowała się do dzisiaj, ale zbroja jest za to w idealnym stanie. Chroni ona Stinkora nie tylko przed ciosami wrogich mieczy, ale i przed nim samym — z przodu znajduje się bowiem coś na kształt maski gazowej. A to spryciarz!



Dwie.. chwila! Trzy twarze!

Drugą figurką, jaką udało mi się zdobyć równolegle ze Stinkorem, jest nie mniej ciekawy wojownik o wielu obliczach, czyli Man-E-Faces. Oto człowiek zagadka z originem równie tajemniczym, co on sam! Do wyboru mamy dwie alternatywne wersje historii o jego powstaniu, a która jest lepsza — zdecydujcie sami! Pierwsza wersja głosi, iż Man-E-Faces, był aktorem, który został uprowadzony przez Szkieletora i zmuszony do wypicia magicznego eliksiru zmieniającego go w żadne krwi monstrum. Później został on oczywiście uratowany przez Czarodziejkę, lecz Szkieletor nie dał za wygraną i wewnętrzna walka naszego bohatera pomiędzy dobrem i złem doprowadziła do powstania trzeciej, neutralnej osobowości, czyli super inteligentnego robota. Taki origin opowiadał komiks dołączony do figurki, natomiast na potrzeby serialu animowanego kierowanego do najmłodszych odbiorców złagodzono nieco całą genezę postaci i Man-E-Faces został przedstawiony jako wyrzutek, który z powodu swych dziwnych umiejętności zmiany oblicza został odtrącony przez społeczeństwo. Po spotkaniu z He-Manem "odnalazł on jednak siebie" i wykorzystując swoje niecodzienne zdolności, zaczął bawić ludzi jako aktor.



Look at my faces!

Design figurki jest wspaniały! Świetna rzeźba przeróżnych twarzy bohatera to jedno, ale spójrzcie tylko na ten wielki, granatowy hełm i wychodzące z ciała rurki, sprawiające, że ciało Man-E-Faces to tak naprawdę jeden wielki, kosmiczny skafander! Zwróćcie uwagę na jego nogi, które są niemal identyczne, jak w przypadku Roboto. Jedyną różnicą jest malowanie oraz to, że nogi Man-E-Faces są odrobinę mniejsze.





Zaprawiony w bojach

Mechanizm zmiany twarzy, jakkolwiek creepy by to nie brzmiało, czasami delikatnie się zacina. Nie jest to wielkie utrudnienie, a wybaczyć figurce można naprawdę wiele, zwłaszcza biorąc pod uwagę rok jej produkcji. Życie utrudnia za to guma w biodrach, która delikatnie mówiąc, jest w nie najlepszej kondycji, przez co podczas sesji zdjęciowej musiałem użyć troszeczkę swojej magii, by móc ustawić figurkę w odpowiedniej pozycji. Man-E-Faces posiada też kilka drobnych otarć na hełmie i kończynach, no ale cóż począć — taki żywot wojownika! Gdy dodamy do tego wiek, jakiego doczekał nasz przyjaciel, można śmiało stwierdzić, że to naprawdę waleczny twardziel!

A tak serio

Man-E-Faces jest postacią o wielu twarzach (dosłownie). Zależnie od sytuacji przybiera najbardziej pasujące do niej oblicze. Jako robot może wykorzystywać laserowe namierzanie, jako monstrum niszczycielską siłę, a jako człowiek spryt i talent aktorski. Wszystko to przydaje mu się w walce, czyniąc go świetnym wojownikiem. Figurka jest naprawdę okazała i pomimo sparciałej gumy w biodrach i prawie 40 lat na karku jest nadal w całkiem niezłej formie.





Czas wracać z powrotem...

Podsumowując naszą wycieczkę do dawno już zapomnianej krainy He-Mana i innych mniej lub bardziej pokręconych wojowników, mogę powiedzieć tylko jedno — to na pewno nie koniec! Uniwersum MOTU jest tak ciekawe, że z pewnością tam jeszcze wrócimy. Może nie za tydzień i nie za miesiąc, ale osobliwości drzemiące sobie spokojnie w tamtym świecie aż proszą o przybliżenie ich szerszemu gronu.

W zetknięciu z tak istotnym kawałkiem zabawkowej historii, jaką jest właśnie ta konkretna linia Mattela, czuję się naprawdę wyjątkowo. Te figurki miały realny wpływ nie tylko na kształt mojego dzieciństwa, ale także większości z Was i byłoby wielką szkodą, gdybyśmy pozwolili odejść im w zapomnienie.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

RANKING: 7 najbardziej niepokojących zabawek w historii

Liczba 7 jest liczbą mistyczną i podobno przynosi szczęście. Przyda nam się ono zwłaszcza dziś, w wieczór święta Halloween, kiedy to eksplorować będziemy mroczne epizody z dziejów szeroko pojętego przemysłu zabawkowego. Przed Wami ranking najbardziej niepokojących zabawek, które mimo swojej, nazwijmy to niezbyt przyjaznej aparycji, lub też wywołujących gęsią skórkę skłonności, dopuszczone zostały do masowej produkcji. Nie szukajcie ich nigdzie! 7. Joly Chimp (źródło: ebay .com ) Ranking otwiera uśmiechnięta małpka obdarzona nie tylko niebagatelną urodą, ale i wspaniałym talentem muzycznym. Joly Chimp, bo tak nazywa się nasza bohaterka, szczerzy się złowieszczo, a jej wymowna mina przywodzi na myśl skazańca w trakcie egzekucji na krześle elektrycznym. Zabawka wyprodukowana przez japońską firmę Daishin zawojowała rynek w latach 50 i w ciągu swego trwającego ponad 20 lat upiornego marszu doczekała się sporej liczby alternatywnych wersji produkowanych przez różne zabawko

RANKING: 10 najgorszych figurek ever!

(źródło:tiggercustoms.deviantart.com) Mieliśmy już ranking najgłupszych figurek w historii ,  więc teraz pora na te najgorsze . Jako że w przypadku bootlegów do liczby miejsc musiałbym dopisać co najmniej kilka zer, to pod uwagę wziąłem tylko oficjalne wydania firm takich jak np. Hasbro, Mattel czy będący ikoną lat 90 Toy Biz. Tym razem przedstawię Wam figurki, które są tak złe, że aż... złe! Są brzydkie i odpychające, wywołują obrzydzenie lub uśmiech zażenowania i w przeciwieństwie do części najgłupszych figurek na świecie żadnej z nich nie chciałbym mieć na swojej półce. Wybór był naprawdę trudny, bo w większości przypadków można by tu wrzucić nie tylko pojedyncze egzemplarze, ale i całe linie figurek. Większość z obecnych tu "wybrańców" ma całą masę mniej lub bardziej paskudnych kolegów, co dodatkowo komplikowało już i tak niełatwą kwestię. W każdym razie udało mi się w końcu wyselekcjonować te kilka absolutnie najgorszych figurek, które podczas błądzenia w i

NOSTALGIA #6 — Small Soldiers (1998)

We're not toys, we're action figures! — te słowa wypowiedziane przez jednego z czołowych, plastikowych bohaterów kina akcji, do którego jeszcze później wrócimy, nadają się całkiem nieźle na rozpoczęcie opowieści o niezwykłym dziele Joe Dantego mającego swoją premierę w październiku 1998 roku, czyli niemalże 20 lat temu. "Small Soldiers", bo o nim tu mowa, jest filmem, w którym mamy do czynienia z action figures przez duże "A"! Figurki bowiem nie tylko żyją, ale i w odróżnieniu od tych z "Toy Story" nie są zbyt przyjaźnie nastawione, co stanowi wspaniałą bazę dla opowieści, której od pierwszego seansu w małym, nieistniejącym już kinie, jestem fanem. Czy marzyliście kiedykolwiek o tym, żeby mieć własną armię zabawek, którą można by szkolić, wydawać jej rozkazy, albo nie wiem... walczyć z nią o swoje życie? Jeśli chodzi o "Małych Żołnierzy" to ostatnią opcję macie jak w banku! "Wszystko inne to tylko zabawki!" Pla