Przejdź do głównej zawartości

Amerykański Cyborg — czyli recenzja Nuke’a od Marvel Legends


Psychopata czy patriota? Pulpowy twór lat 80 czy może typowy dla tamtej dekady komentarz dotyczący stresu pourazowego po zakończonej kilka lat wcześniej wojnie w Wietnamie? Opętany rządzą mordu bezlitosny zabójca czy też zwykłe narzędzie w rękach władz? A może po prostu wszystko z powyższych skondensowane w jednej, malutkiej, kolorowej pigułce. Oto przed Wami Nuke znany również jako Frank Simpson — postać, która by zademonstrować wszem i wobec swą ogromną miłość do ojczyzny, wytatuowała sobie na twarzy amerykańską flagę.



Delta Force

Nuke’a poznajemy w czasie jego podróży na jedną z misji w Ameryce Południowej rozpoczynającej wydany w 1986 roku 232 numer Daredevila. Dosłownie kilka kadrów później nasz bohater zażywa czerwoną tabletkę (ta była na pobudzenie, ale Nuke miał jeszcze niebieską na uspokojenie i białą dla relaksu, a wszystkie one jak nietrudno zauważyć były w kolorach, które składają się na amerykańską flagę), po czym wyskakuje z helikoptera bez spadochronu i dosłownie równa z ziemią wojskową bazę położoną w samym środku dżungli. To jednak dopiero początek, bo zaledwie kilka stron później Nuke, na zlecenie Kingpina, udaje się w pogoń za Mattem Murdockiem, przy okazji masakrując tłumy cywilów w Hell's Kitchen. W swoim komiksowym debiucie jest "jedynie" uzależnionym od narkotyków psychopatą posiadającym we krwi serum super żołnierza, które w połączeniu z wywołanym narkotykami potężnym zastrzykiem adrenaliny czyni go niemalże niezniszczalną maszyną wojenną. Użyłem przedrostka "niemalże" z premedytacją, ponieważ nasz kolorowy bohater ginie w kolejnym zeszycie wskutek postrzału z policyjnego śmigłowca. Ups.


Wedle aktualnego statusu w uniwersum Marvela Nuke nie tylko żyje, ale był również widziany ostatnio w pisanym przez Grega Paka "Weapon X". Jak doskonale wiemy, śmierć w komiksach nigdy nie jest wystarczającym powodem, by usunąć daną postać na dobre i bohater, który w pewnym momencie umiera, jakiś czas później powraca do życia pod byle pretekstem. Byłbym zapomniał — jeśli myślicie, że gość, którego właśnie poznaliście, jest już wystarczająco pokręcony, to nadmienię tylko, że nasz blondwłosy bohater został jakiś czas później "ulepszony" i przerobiony na cyborga, by móc jeszcze lepiej służyć rządowi swojego umiłowanego nader wszystko kraju. Taka sytuacja.



Terminator

Teraz kilka słów o designie tej arcyciekawej postaci. Nuke wygląda jak połączenie Johna Matrixa i T-800. Jest doskonałym odbiciem lat 80, kiedy to moda na Arnolda trwała w najlepsze, a jego role w filmach takich jak "Terminator", "Predator" czy "Commando" były podziwiane przez miliony dzieciaków na całym świecie, zyskując niemal natychmiast status kultowych. Jeśli kiedykolwiek chcieliście, żeby Schwarzenegger stał się częścią waszego ulubionego komiksowego uniwersum, to takie marzenie spełniło się już dawno, dawno temu, bowiem Nuke od ponad 30 lat należy do gigantycznego, ciągnącego się na setki kilometrów panteonu postaci Marvela, pełniąc jednak ciągle rolę dalszoplanową, polegającą głównie na byciu chłopcem do bicia dla mainstreamowych gigantów. Jego tyłek kopał i Matt Murdock, kopał też Steve Rogers, ba, nawet Logan górował nad naszym przyjacielem np. w niedawnej "Śmierci Wolverine’a".


Czy to wszystko umniejsza cokolwiek Frankowi Simpsonowi? Ależ oczywiście, że nie. Postać ta ma doskonałe predyspozycje, by móc sobie świadomie funkcjonować w ten właśnie konkretny sposób, będąc swego rodzaju symbolem, ale także parodią kina akcji i filmów wojennych lat 80. Na dłuższą metę uzależniony od narkotyków psychopatyczny super żołnierz-cyborg (80s, baby!) jest tylko kolejnym bossem do przejścia, i szczerze mówiąc, chciałbym, aby w takiej właśnie roli go pozostawiono. Jakakolwiek próba rozwoju tej postaci mogłaby skończyć się jako niepotrzebne nadawanie głębi czemuś, co w zamiarze ma pozostać tworem nie tyle prymitywnym ile zachwycającym w swej prostocie i doskonale działającym, będąc tej, wydaje się przereklamowanej, głębi pozbawionym.



Hands Of Steel

Przejdźmy wreszcie do samej figurki. Jego plastikowe wcielenie, tak jak i sam Nuke, to zmaterializowany mokry sen fana VHS-owych filmów akcji z lat 80 i żywy (no może nie do końca, ale za to całkiem dobrze zachowany) przedstawiciel Ery Cyborgów i Komandosów, która wraz z początkiem nowego millenium minęła już bezpowrotnie.


Muszę przyznać, że Nuke wywarł na mnie naprawdę SPORE wrażenie. Wielkość figurki jest bowiem doprawdy imponującą i nie chodzi mi tutaj tylko i wyłącznie o prawdziwie ekstremalną (oh yeah!) rzeźbę rąk i tułowia tej postaci. Nuke wygląda jak żywy atlas anatomiczny i posiada mięśnie, o których istnieniu nie miałem nawet dotąd pojęcia. Ta ilość muskułów połączona z wysokością figurki (aż 18 cm!) sprawia, że Frank (nie Castle, ale prawie!) bez problemu może "patronować" całą masę innych twardzieli z Marvel Legends — sam jest bowiem nieporównywalnie lepszy, większy i bardziej EXTREME (yeah baby, one more time)!




Expect No Mercy

Oba jego oblicza prezentują czystą furię. Jedno jest klasycznym "arnoldowym" lookiem znanym doskonale zarówno z debiutu u DD, jak i masy późniejszych komiksów, a drugie to przypominającą kolejna kultową kreację Schwarzeneggera oblicze ukazujące wyłaniającą się spod rozerwanej skóry oblicze robota.



W wersji numer dwa, wygląd naszej postaci został zaczerpnięty z 3 numeru "Wolverine Origins", w którym obok Nuke’a wybucha wystrzelony przez niego, chybiony celu pocisk z rocket launchera, który nie tylko zrywa mu skórę z połowy twarzy, ale i wypala śliczną blond czuprynkę ułożoną na cześć największego herosa lat 80, o którym wspominać więcej już w kontekście Nuke’a chyba nie trzeba. W numerze wcześniejszym natomiast zostaje wspomniane, iż czerwone tabsy, które łykał Nuke, aby podnieść poziom adrenaliny, nie były tak naprawdę narkotykiem, tylko zwykłym placebo, a morderczy szał Simpsona był efektem traumy wynikającej z długotrwałych tortur w wietnamskim obozie jenieckim, przeprowadzanych w dodatku przez Wolverine’a (taka sama bzdura jak cały komiks, którego momenty warto przemęczyć tylko i wyłącznie dla świetnych jak zawsze rysunków śp. Steve’a Dillona, który wielkim artystą był).



First Blood

Malowanie figurki wyróżnia się tak naprawdę tylko w przypadku twarzy postaci. Owszem starte nakolanniki czy zaznaczone ciemniejszą kreską odbarwienia na skórzanej kamizelce są również fajnym elementem, ale twarze, a zwłaszcza jedna z nich, zostały wykonane naprawdę brawurowo i nie mówię tu tylko i wyłącznie o charakterystycznym tatuażu z amerykańską flagą pokrywającym oblicze naszego nieobliczalnego cyborga, czy zaciętym, wywołującym ciarki na plecach wyrazie twarzy.


Najlepiej ukazującym to elementem jest bowiem wymienna głowa, której rozorane oblicze ala Terminator jest doskonale zaznaczone nie tylko dzięki świetnej rzeźbie, ale i dodającemu sporą dozę realizmu malowaniu (o ile można mówić o jakimkolwiek realiźmie w przypadku postaci tak groteskowej, jak Nuke). Dzięki znakomitej pracy pędzla doskonale widoczne są nawet tak drobne elementy, jak spoiwa prawdziwego oblicza Nuke’a, poszarpane krawędzie rozerwanej skóry, odsłonięte i zaciśnięte zęby czy tkwiąca w oczodole i robiącą kolosalne wrażenie, widoczna w pełnej krasie gałka oczna. Wszystko to tworzy obraz tak brutalny i przerażający, że aż groteskowy, oddając tym samym doskonale specyfikę całej postaci Nuke’a. Malowanie współgra tutaj z rzeźbą w sposób perfekcyjny, balansując na cienkiej czerwonej linii oddzielającej kuriozum od szaleństwa.



Full Metal Jacket

No to teraz akcesoria. Bardzo fajnym rozwiązaniem jest wyposażona w całą masę kieszonek (ale niestety nie tak jak u Liefelda), w pełni usuwalna, zapinana na klamrę kamizelka wojskowa, która w połączeniu z obowiązkową, wcześniej wspomnianą już wymienną głową, umożliwia nam, jak przystało w końcu na Marvel Legends, wybór pomiędzy różnymi konfiguracjami. Wracając do kieszonek, znajduje się one na wspomnianej wyżej kamizelce (tutaj jest ich najwięcej — zwłaszcza z tyłu!) na scalonych ze sobą paskach, które wiszą swobodnie na biodrach Nuke’a, a także na jego udach. Wszystko to świadczy niezbicie o tym, że nasz bohater, jak na prawdziwego profesjonalistę przystało, jest gotowy na każdą ewentualność.





Niestety bardzo brakuje mi wielkiego gnata z prawdziwego zdarzenia i przewieszonego przez tors pasu z nabojami. Co prawda na kamizelce mamy tego namiastkę w postaci kilku nabojów do shotguna i dwóch ręcznych granatów, ale to jednak trochę za mało. Zamiast tego dostajemy natomiast kompletnie nijaką, niebiesko-srebrną, bezkształtną spluwę oraz całkiem solidny i gruby nóż bojowy, który możemy w razie potrzeby wyciągnąć z pionowej pochwy umieszczonej na plecach naszego bohatera.



 Lekki niedosyt, który bezsprzecznie pozostaje po tym, co zastajemy w pudełku, musimy więc zaspokoić przy pomocy broni customowym lub pochodzącym najzwyczajniej w świecie z innych zestawów Marvel Legends. Jak widać, nie można mieć wszystkiego...



Men of War

Byłbym zapomniał — artykulacja Nuke’a jest rozłożona wedle doskonale znanych już standardów ML. Figurka mimo swojej wielkości i całkiem pokaźnej rzeźby nie jest wcale toporna i jak widać na załączonych obrazkach, ustawić ją można bez problemu w dogodnych dla użytkownika pozycjach. Nuke jest także figurką znakomicie wyważoną i dzięki temu stabilną. Jednym słowem mamy tu wszystko, do czego Marvel Legends zdążyło nas już przyzwyczaić i jest to po raz kolejny wielki plus!






Universal Soldier

Słowem zakończenia — Nuke od Marvel Legends jest na szczęście o niebo lepszy niż film, do którego nawiązuje tytuł recenzji. Jest groteskowym odbiciem kina akcji lat 80 (i pielęgnujących jego wszelkie tradycje lat 90), czyli wspaniałych czasów, kiedy to inspiracje cyborgami były tak silne, jak wszyscy bohaterowie grani przez Arnolda Schwarzeneggera razem wzięci. Wypuszczony w 2016 roku Nuke to także najciekawsza postać z całego Captain America Wave 2, a jego cena, zwłaszcza po dwóch latach od premiery jest niezwykle atrakcyjna. Jeśli lubisz absolutnie przegięte kino klasy B, swąd palonych kabli i zapach napalmu o poranku to ta figurka jest właśnie dla Ciebie! Oto plastikowe uosobienie postaci, której po upadku kultury VHS udało się przetrwać, aby móc po dziś dzień pojawiać się, choćby w rolach epizodycznych, naprzeciw kluczowych dla uniwersum Marvela postaci. Cyborgi są wieczne!


Dla zainteresowanych 

Cena: od 9.00$
Wysokość: 18 cm
Gdzie kupić: eBay, Amazon, Walmart etc.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

RANKING: 7 najbardziej niepokojących zabawek w historii

Liczba 7 jest liczbą mistyczną i podobno przynosi szczęście. Przyda nam się ono zwłaszcza dziś, w wieczór święta Halloween, kiedy to eksplorować będziemy mroczne epizody z dziejów szeroko pojętego przemysłu zabawkowego. Przed Wami ranking najbardziej niepokojących zabawek, które mimo swojej, nazwijmy to niezbyt przyjaznej aparycji, lub też wywołujących gęsią skórkę skłonności, dopuszczone zostały do masowej produkcji. Nie szukajcie ich nigdzie! 7. Joly Chimp (źródło: ebay .com ) Ranking otwiera uśmiechnięta małpka obdarzona nie tylko niebagatelną urodą, ale i wspaniałym talentem muzycznym. Joly Chimp, bo tak nazywa się nasza bohaterka, szczerzy się złowieszczo, a jej wymowna mina przywodzi na myśl skazańca w trakcie egzekucji na krześle elektrycznym. Zabawka wyprodukowana przez japońską firmę Daishin zawojowała rynek w latach 50 i w ciągu swego trwającego ponad 20 lat upiornego marszu doczekała się sporej liczby alternatywnych wersji produkowanych przez różne zabawko

RANKING: 10 najgorszych figurek ever!

(źródło:tiggercustoms.deviantart.com) Mieliśmy już ranking najgłupszych figurek w historii ,  więc teraz pora na te najgorsze . Jako że w przypadku bootlegów do liczby miejsc musiałbym dopisać co najmniej kilka zer, to pod uwagę wziąłem tylko oficjalne wydania firm takich jak np. Hasbro, Mattel czy będący ikoną lat 90 Toy Biz. Tym razem przedstawię Wam figurki, które są tak złe, że aż... złe! Są brzydkie i odpychające, wywołują obrzydzenie lub uśmiech zażenowania i w przeciwieństwie do części najgłupszych figurek na świecie żadnej z nich nie chciałbym mieć na swojej półce. Wybór był naprawdę trudny, bo w większości przypadków można by tu wrzucić nie tylko pojedyncze egzemplarze, ale i całe linie figurek. Większość z obecnych tu "wybrańców" ma całą masę mniej lub bardziej paskudnych kolegów, co dodatkowo komplikowało już i tak niełatwą kwestię. W każdym razie udało mi się w końcu wyselekcjonować te kilka absolutnie najgorszych figurek, które podczas błądzenia w i

NOSTALGIA #6 — Small Soldiers (1998)

We're not toys, we're action figures! — te słowa wypowiedziane przez jednego z czołowych, plastikowych bohaterów kina akcji, do którego jeszcze później wrócimy, nadają się całkiem nieźle na rozpoczęcie opowieści o niezwykłym dziele Joe Dantego mającego swoją premierę w październiku 1998 roku, czyli niemalże 20 lat temu. "Small Soldiers", bo o nim tu mowa, jest filmem, w którym mamy do czynienia z action figures przez duże "A"! Figurki bowiem nie tylko żyją, ale i w odróżnieniu od tych z "Toy Story" nie są zbyt przyjaźnie nastawione, co stanowi wspaniałą bazę dla opowieści, której od pierwszego seansu w małym, nieistniejącym już kinie, jestem fanem. Czy marzyliście kiedykolwiek o tym, żeby mieć własną armię zabawek, którą można by szkolić, wydawać jej rozkazy, albo nie wiem... walczyć z nią o swoje życie? Jeśli chodzi o "Małych Żołnierzy" to ostatnią opcję macie jak w banku! "Wszystko inne to tylko zabawki!" Pla