Dziś cofniemy się w czasie o 14 lat, bowiem to właśnie wtedy chylący się ku upadkowi gigant wypuścił na rynek figurkę, która po dziś dzień budzi skrajne emocje wśród licznych entuzjastów tego wspaniałego hobby. Ile prawdy jest w plotkach i czy należący do serii Marvel Legends, a wyprodukowany wówczas jeszcze przez Toy Biz cyborg był aż tak zły, że z utęsknieniem należało wypatrywać jego, oby rychłego, następcy? Przed Wami Deathlok — czyli posiadająca niezwykle mroczny origin, fascynującą i zarazem skomplikowana postać, która zwłaszcza w ostatnich latach, została już nieco zapomniana.
Back to the 90s!
Deathlok to zbudowany na bazie poległego żołnierza supernowoczesny cyborg, który swój debiut zaliczył w wydanym w 1974 roku 25 numerze Astonishing Tales i z różnym natężeniem pojawia się w uniwersum Marvela po dziś dzień. Co ciekawe, przez wszystkie te lata Deathlok wielokrotnie zmieniał swoich hostów, a kontrolę nad nim przejmowali coraz to nowi bohaterowie, którzy zazwyczaj wbrew swojej woli zostawali uwięzieni w jego ciele, stając się tym samym obiektem militarnych eksperymentów nad bronią przyszłości. Pochodząca z 2004 roku figurka wzorowana jest na designie postaci obowiązującym w latach 90 i choć owszem, niektóre elementy zostały zaczerpnięte z innych wariantów, a niektóre znacznie uproszczone, to inspiracja tą konkretną wersją jest wyczuwalna niemalże na kilometr. Szczupła talia Deathloka podkreśla jego szerokie barki oraz uwypuklone dzięki świetnej rzeźbie czy równie dobremu malowaniu okazałe mięśnie, sprawiając, że już na pierwszy rzut oka widać, że mamy tu do czynienia z gościem pochodzącym z tej niesamowitej i jedynej w swoim rodzaju "ekstremalnej" ery komiksu, kiedy to niemal wszyscy (a już zwłaszcza cyborgi) mieli mięśnie wielkości bochenków chleba.
Komiksowe przygody Deathloka w latach 90 to w ogóle ciekawa sprawa. Wydany w 1990 roku Volume 1 opowiadał historię programisty pracującego dla korporacji Roxxon, który odkrył brutalną prawdę o swojej pracy i został przez to zamordowany przez swojego szefa, a jego mózg przeniesiono do wnętrza cyborga. Jako że Michael Collins, bo tak nazywał się nasz bohater, hakerem był również niezłym, to w odpowiednim momencie przejął nad nim stery i uciekł z laboratorium. Volume 1, pomijając oczywiście przewidywalną, ale całkiem przyjemną fabułę, ukazywał etap pogodzenia się Collinsa z zaistniałą sytuacją i całkiem zgrabnie przedstawiał przeplatany lamentami i próbami odzyskania przez niego swojego ciała motyw wewnętrznego więzienia, by w następującej rok później pełnoprawnej już serii przekształcić się w okraszone kolorowymi crossoverami z członkami X-Men, czy Fantastic Four, widowiskowymi potyczkami z Ghost Riderem i Punisherem studium samoakceptacji i pojęcia bycia człowiekiem. Brzmi ciekawie? Byłbym zapomniał — kolejną rzeczą, która dodaje całości smaku, jest całkiem ciekawa "relacja" Collinsa z komputerem Deathloka, a także to, że nasz główny bohater jest... pacyfistą, którego mottem są słowa: "musisz wybierać to, co właściwe, a nie to, co łatwiejsze".
Najpopularniejszy ze wszystkich
Nieuznający przemocy "family man" zamknięty w ciele ultranowoczesnej maszyny do zabijania to nie tylko bohater generujący w mgnieniu oka całkiem sporą dozę sympatii, ale i postać sprawiająca, że jej losy śledzi się z prawdziwą uwagą, nieustępliwie oczekując dla niej jedynej, słusznej nagrody w postaci szczęśliwego zakończenia. Michael Collins to najpopularniejszy i zarazem trzeci po Lutherze Manningu i Johnie Kellym Deathlok, którego przygody rozpoczęły się od wydanej w 1990 roku 4-częściowej opowieści, by potem przerodzić się w wydawaną aż do 1994 roku regularną serię.
Bóg wojny
Uproszczony natomiast został m.in. pas z kieszonkami umieszczony na biodrach Deathloka, który w latach 90 był obowiązkowym i zazwyczaj zupełnie niepotrzebnym elementem dekoracyjnym, by po latach stać się symbolem epoki, kiedy to w komiksie słowo "napakowany" miało dwa znaczenia.
Patrząc szerzej, wyszło to całej figurce na zdrowie, bowiem rzeźba całości jest w tym przypadku naprawdę wybitna i bardzo dobrze przemyślana. W Toy Bizowym Deathloku postawiono nie tylko na odpowiednią dynamikę całej figurki — naprężony i ukazujący robiące kolosalne wrażenie mięśnie kostium czy zaciekłą i zastygnięta podczas krzyku, pomarszczoną, trupią twarz — ale i wierne odwzorowanie wszelkich detali, skomplikowanego przecież i bardzo złożonego wizerunku naszego bohatera, co widać niemalże we wszystkich elementach tej figurki. Z jednej strony mamy tu pokryte lakierem wyraźnie metalowe elementy, a z drugiej przebijające się spod nich — mówię tu ponownie o niesamowitej rzeźbie twarzy — elementy niemalże ludzkie.
Żołnierz nowej generacji
Wszystkie szczegóły są doskonale widoczne, a poszczególne faktury uwydatniono nie tylko dzięki powalającej na kolana rzeźbie, ale także umiejętnemu zastosowaniu farb matowych i lakieru, dzięki któremu możemy bez problemu oddzielić zachowane przez cyborga resztki tkanki organicznej od zbudowanego na potrzeby złej korporacji i posiadającego spory bodycount, bionicznego ciała.
Malowanie podkreśla niepokojący obraz całości i dodaje jej postapokaliptycznego sznytu. Sama geneza postaci wywołuje już ciarki na plecach a plastikowy, wypuszczony 14 lat temu przez Toy Biz Deathlok jest prawdziwym ucieleśnieniem strachu zmieszanego z zalegającym na długo i niezwykle przytłaczającym uczuciem niepokoju. Jednym słowem jest tak "edgy", jak być powinno, więc figurka wpasowuje się idealnie w realia lat 90, kiedy to wszystko, co mroczne było naprawdę cool.
Jednoosobowa armia
Broń została również luźno zainspirowana komiksowym ekwipunkiem Deathloka, czyli jedynym w swoim rodzaju i nieodłącznym plasma gunem, który dodatkowo możemy przymocować do dłoni cyborga, a także z boku jego plecaka, na tak zwany wcisk. Powodem są dodatkowe, ruchome stawy w dłoniach, które na pierwszy rzut oka są ciekawym i wzmacniającym pozowalność figurki zabiegiem, ale wraz z upływem lat dają się trochę we znaki. Gdyby nie wspomniany przeze mnie zaczep, to nasz bohater miałby ogromny problem z utrzymaniem w ręku swojej broni. Nie ma jednak tego złego, a więcej punktów ruchu to oczywisty plus dla figurki, zwłaszcza tak dynamicznej, jak Deathlok.
Ach te kocie ruchy!
Punktów artykulacji jest ogółem 39 i w znakomitej większości pokrywają się one z tymi znanymi nam doskonale z dzisiejszych Marvel Legends. Figurka z Toy Bizu posiada jednak dodatkowy, poziomy punkt ruchu pod między piersią a żebrami, wspomniane już wcześniej zaciskające się dłonie, a także krzyżowe punkty ruchu w kostkach. To, czego mi na początku zabrakło to obracany nadgarstek, jednak punkt obrotowy pośrodku przedramienia (dokładnie w miejscu, w którym kończy się "rękawica" Deathloka) zrekompensował mi jego brak w zupełności.
Gdy przyjrzymy się nogom, to odnajdziemy tam doskonale znany z ML punkt obrotowy w łydce, który jednak działa niesamowicie opornie oraz zastosowane podobnie jak w przypadku dłoni — ruchome palce u stóp. Wszystko to sprawia, że Deathlok z Galactus Series jest jeszcze bardziej pozowalny niż mega plastyczne, współczesne Marvel Legends, i chwała mu za to!
Czy warto?
Figurka jest naprawdę świetna! Mimo pojawiających się tu i ówdzie niezbyt pochlebnych opinii ja jestem nastawiony do Deathloka AD 2004 naprawdę pozytywnie. Figurka jest szalenie pozowalna, wspaniale wyrzeźbiona i znakomicie pomalowana. Jeśli przymknąć oko na dość mocno zmatowiały i wytarty chrom na nogach figurki to mój egzemplarz zachował się na dodatek w naprawdę bardzo dobrym stanie. Sama broń również jest delikatnie podniszczona, co z kolei dodaje jej realizmu i w połączeniu ze świetnie wykonanym, ale z wyglądu wręcz odpychającym cyborgiem, tworzy naprawdę wspaniały efekt. O to chodziło!
Pytanie "czy warto?" jest w tym przypadku czysto retoryczne.
Komentarze
Prześlij komentarz