Przejdź do głównej zawartości

Podwójna recenzja Punishera z Marvel Legends: Walgreens Exclusive VS Punisher Vintage Wave


Frank Castle to postać skąpana od stóp do głów w gęstym sosie lat 90 i zarazem gość, który oprócz fetoru śmierci roztacza wokół siebie również słodką woń minionej epoki — kolorowego świata, który dostarczał nam na kasetach VHS całą masę filmów klasy B wzorowanych na hitach takich jak "Rambo", "Death Wish" czy "Delta Force" (były to generalnie filmy, których tytuły kończyły się zazwyczaj jakąś cyfrą, lub zawierały odmienione przez niemalże wszystkie przypadki słowa kluczowe typu "force", "blood","commando", lub "ninja"). To właśnie te fabuły były często inspiracją dla tworzonych w latach 90 przygód Punishera, a niemalże każda z nich wydawała się jakoś dziwnie znajoma. Wtedy ekscytujące, dziś już nieco tandetne, choć powielane często do znudzenia historie przynoszą nam jednak całkiem spory zastrzyk nostalgii, której jak wiadomo, nigdy nie jest za wiele, a także sporą dawkę frajdy, płynącej z odkrywania coraz to nowych, tkwiących niewzruszenie w epoce VHS przygód Franka Castle.





Lata 90

Przygody Franka w tym okresie to z jednej strony renesans, a z drugiej potężne przesycenie, które w końcu dało o sobie znać gdzieś w połowie lat 90. Najistotniejszy jest jednak okres pomiędzy rokiem 1988 a 1995, kiedy to jedną z wielu wydawanych przez Marvela serii o Punisherze była stworzona przez scenarzystę Carla Pottsa i jednego z najwybitniejszych artystów komiksowych swojego pokolenia, rysownika Jima Lee seria "War Journal".




Od zera do antybohatera

Punisher zaczynał od roli złoczyńcy do wynajęcia, by potem przekształcić się w najsłynniejszego w historii antybohatera, którego jedynym celem było ukaranie wszystkich, którzy w swoim życiu kierowali się, delikatnie mówiąc, troszkę odmiennymi wartościami niż przeciętny obywatel. Jego ofiarami padali przede wszystkim członkowie mafii z całego świata, ulicznych gangów, a także innych zorganizowanych grup przestępczych. Jego kreatywność i bezwzględność w zabijaniu przestępców była zawsze punktem kluczowym, zwłaszcza przegiętych do granic możliwości i szalenie groteskowych serii, za które odpowiadał jeden z najbardziej pokręconych ludzi w branży, czyli legendarny scenarzysta Garth Ennis. To za sprawą tego popieprzonego Irlandczyka Castle wprowadził sztukę wojny na poziom niedostępny dla zwykłych śmiertelników.




Człowiek orkiestra

Frank Castle przez całą swoją karierę miał do dyspozycji gigantyczny arsenał broni, którego nie powstydziłaby się nawet armia Stanów Zjednoczonych. Przez długie lata radził sobie doskonale w ten kreatywny, chociaż dość "przyziemny" sposób, by w swoich najnowszych przygodach, w ramach Marvel Legacy, wcielić się w rolę War Machine. Punisher był również przez pewien czas martwy. W jednym z takich przypadków zstąpił wprost do piekieł, by później powrócić na ziemię i zabijać demony, a w drugim z kawałków jego poszlachtowanego ciała stworzona coś na kształt potwora Frankensteina, a cały story arc nazwano naprawdę wdzięczną grą słów, czyli "Frankencastle". Frank krążył również po całej galaktyce w poszukiwaniu kosmicznej mafii, która zabiła jego rodzinę, mordował herosów na zlecenie grupy ludzi poszkodowanych w starcia superbohaterów i niczym Will Smith w "Jestem Legendą" walczył z plagą zombie zapoczątkowaną przez zakażonego Spider-Mana. Był też ostatnim z ocalałych po katastrofie nuklearnej, który przeżył tylko po to, by odnaleźć odpowiedzialnych za apokalipsę ludzi i wraz z ostatnim tchnieniem wymierzyć im sprawiedliwość na własną rękę.


Frank Castle jest postacią mroczną i poważną do bólu — jednym słowem nadaje się idealnie by co jakiś czas umieszczać go w tego typu groteskowych sceneriach i choć sam uwielbiam klasycznego Punishera, to jestem również ogromnym fanem rozmaitego rodzaju udziwnień.




Back to the 90s

Przejdźmy wreszcie do klasyki. Punisher autorstwa Jima Lee to dla wielu "ten jedyny słuszny Punisher" i choć sam daleki jestem od wysnuwania tego typu wniosków i stawiania go na absolutnym piedestale przy jednoczesnym umniejszaniu wartości jego pozostałych wariantów to akurat ta właśnie wersja Franka Castle jest tą najbardziej klasyczną, nostalgiczną i krótko mówiąc — po prostu perfekcyjną! Punisher Jima Lee jest Punisherem idealny i już od wielu lat stanowi doskonały punkt wyjścia dla wielu innych, mniej lub bardziej wspaniałych wersji tworzonych na kanwie zbudowanej przed laty przez jedną z największych legend w branży komiksowej.


Moim pierwszym komiksem, w którym spotkałem się z takim właśnie Punisherem, nie były jednak zeszyty z serii "War Journal", lecz polskie wydanie "The Final Days". Rysownik Hugh Haynes doskonale zaadaptował i wyciągnął ze wzorca Jima Lee wszystko, co tylko się dało i należycie podkreślił odpowiednie elementy. Jego Punisher wydawał się jeszcze groźniejszy i potężniejszy, niż kiedykolwiek przedtem i to tak naprawdę od tego story arcu Frank Castle stał się moim ulubionym komiksowym bohaterem ever. Wszystko to, co działo się później, zakrawało już jednak na gruby narkotykowy lot, który niekoniecznie wszystkim przypadł do gustu.



Żadnych wymówek

W runie, któremu kierunek, jeśli chodzi o kreskę, nadał właśnie Jim Lee, czyli wydawanym od 1988 do 1995 roku "War Journal", Frank Castle miał naprawdę sporo roboty. Jego "misje" kierowały go bowiem w najrozmaitsze zakątki świata.


W jednym z zeszytów Punisher przebywał pod przykrywką na terenie Niemiec, tropiąc swojego byłego kolegę z jednostki, by kilka numerów później połączyć siły ze Spider-Manem i odbić zakładników z "Daily Bugle", udać się do Teksasu i walczyć tam z groźnym, lokalnym potentatem, czy "odpocząć" na Hawajach pomagając Micro nie wpaść w pułapkę zastawioną na niego przez plantatorów trawki (w trakcie tego pływał sobie między innymi na rekinie i brał udział w magicznym obrzędzie), by później rozbić się samolotem na Filipinach i wmieszać w wojnę pomiędzy legią cudzoziemską a rebeliantami. I choć nie wszystkie historie wyszły spod ołówka Jima Lee, to był on autorem między innymi wspomnianej przed momentem i bardzo ciepło wspominanej "Sagi Hawajskiej", którą polski czytelnik mógł poznać już w latach 90 za sprawą TM-Semic.


Figurka Punishera, która mam przed sobą to niemalże dokładne odwzorowanie designu postaci zaprezentowanej przez Jima Lee w numerze 5. W tym właśnie zeszycie Punisher rusza do kryjówki Snajpera, czyli swojego byłego kolegi z jednostki, który na zlecenie startującego w wyborach na senatora dowódcy, eliminuje po kolei ludzi mogących powiązać go z niechlubnym narkotykowym biznesem. Punisher przywdziewa w tym numerze barwy wojenne i choć w przypadku figurki mamy tu do czynienia z dość sterylnym designem, bez wątpienia widać, że to postać żywcem wyciągnięta z tego właśnie komiksu i wykonana jest po prostu perfekcyjnie!




Szczegóły

Uwagę przykuwa kamizelka bojowa ze świetnie wykonanymi szczegółami takimi jak przyczepione do niej granaty, czy umieszczone na klatce piersiowej i lewej łopatce naboje. Miłośników lat 90 z pewnością ucieszy składający się praktycznie z samych kieszonek pas. Fajnym detalem są również występujące na wierzch, nabrzmiałe od krwi żyły na bicepsach. — trzymanie bazooki potrafi przecież zmęczyć, prawda?





Oprócz wspomnianej przed momentem świetnie zaprojektowanej i mocowanej na plecach za pomocą wcisku ręcznej wyrzutni Punisher ma też w zapasie białą pepeszę z przeogromnym magazynkiem oraz karabin maszynowy wielkości stodoły. Wszystkie bronie wykonane zostały bardzo szczegółowo i solidnie, co niestety nie zawsze jest standardem, jeśli chodzi o Marvel Legends.




Najbardziej charakterystycznym elementem jest przewiązana przez czoło i powiewająca na wietrze opaska w stylu Rambo, których podczas "War Journal" Frank miał w końcu całą masę i to nawet w kilku wariantach kolorystycznych. W przypadku Walgreens Exclusive postawiono na klasyczną biel, a w wersji vintage na krwistą czerwień.





Co dwie głowy to nie jedna

Jeśli chodzi o głowę figurki, to w zestawie znajdziemy aż dwie — jedną bazującą na doskonałym koncepcie Jima Lee i drugą, przypominając nieco urealnioną wersję Punishera zaproponowanego przez Johna Buscemę w ramach "War Zone". Podczas gdy wersja podstawowa to doskonałe odzwierciedlenie Franka Castle stworzonego przez Jima Lee, czyli przypominający Supermana, wzór męskiej urody rodem z katalogów mody lat 80 (uwydatnione kości policzkowe i solidna żuchwa są czymś, co z pewnością zrobiłoby wrażenie nie tylko na kobietach z tamtej epoki) to wymienna, bardziej "włoską" twarz przynosi ze sobą coś naprawdę niepokojącego.


Owszem, o ile ta pierwsza jest co prawda bardziej zacięta i pasuje idealnie do Punishera wystrzeliwującego cały magazynek w kierunku nacierającego na niego zastępu wrogów, to druga budzi ogromny niepokój głównie z uwagi na swój dziwny, niemalże podszyty szaleństwem spokój. Frank Castle w wersji numer dwa wygląda jak rasowy pojeb, który wpatruje się w Ciebie z chorym zaciekawieniem, myśląc tylko o tym, by móc w końcu, bardzo powoli, wyciągnąć Ci jelita przez gardło.


Co tu dużo mówić — rzeźba obu twarzy jest po prostu perfekcyjna i urzeka (bądź przeraża) doskonałym odwzorowaniem wszelkich, nawet najdrobniejszych detali. Czysta precyzja!



Delikatne uchybienie

Gdy mowa o pozostałych elementach figurki to jedynym minusem, jaki znalazłem, jest brak tak zwanych trigger fingers, co w przypadku Punishera jest co najmniej dziwne. Na szczęście w późniejszej Vintage Version Frank ma już należycie wysunięte palce spustowe w obu dłoniach.


Figurka jest mega pozowalna (choć nie tak jak opisywany przeze mnie Bullseye) co w połączeniu z odpowiednio umięśnioną sylwetką naszego mściciela daje efekt pełni. Punisher z Marvel Legends Walgreens Exclusive (a co za tym idzie również i oparty na tym samym moldzie Punisher z Vintage Wave) to figurka doskonale wyważona i stabilna, pozwalająca bardzo łatwo ustawiać się w najrozmaitszych pozycjach.




Marvel Legends Punisher Vintage Wave VS Punisher Walgreens Exclusive

Punisher Vintage Version jest jeszcze bardziej klasyczny. W przypadku tej figurki postawiono na kostium składający się wyłącznie z niestarzejącej się nigdy czerni i bieli. Co mogę powiedzieć — uwielbiam obie wersje Franka, a w dodatku Punisher z czerwoną opaską wygląda momentami jak ninja (może z uwagi na skąpy arsenał), albo jak Rambo. Czy mogło być lepiej?


Obie figurki różnią się trochę, nie tylko jeśli chodzi o widoczne na pierwszy rzut oka elementy takie jak kolor opaski na czole czy szelki z uzbrojeniem, ale i drobniejsze niuanse takie jak kształt czaszki na klatce piersiowej czy kołnierz wokół szyi. Nie mniej jednak wersja vintage jest również wykonana bardzo solidnie, a braki widoczne np. w malowaniu twarzy, gdzie różnica jest największa, uwydatniają się wyłącznie w porównaniu z Punisherem należącym do wydania specjalnego przeznaczonego dla popularnej w Stanach Zjednoczonych sieci marketów.


Największą różnicę widać w kolorze skóry Punishera. Wariant retro ma o wiele ciemniejszą karnację, a ponadto w wersji wyjściowej (czyli tej z opaską) Frank ma delikatny zarost, czego nie można powiedzieć już o jego wymiennej twarzy. Jest to odwrotne zagranie niż w przypadku wersji z Walgreens Exclusive. Castle pochodzący z Vintage Wave wygląda mi bardziej na gościa zmęczonego nieustającą walką, co jest kolejnym ciekawym elementem odróżniającym jedną wersję figurki od drugiej, jednakże w sposób zupełnie naturalny, porównując ja z wersją ekskluzywną, wydanie retro wypada bardziej oszczędnie.

Byłbym zapomniał — oblicze wymiennej głowy Punishera, również jest o wiele "łagodniejsze". Prawda?


Figurka vintage ma też znikome lub ujmując to delikatniej, dość minimalistyczne wyposażenie, co mimo wszystko w przypadku bazooki brzmi i tak trochę niefortunnie. Wielka szkoda, że nie można przyczepić jej do pleców figurki, bo gdy próbujemy umieścić broń w dłoniach naszego bohatera — ta zwyczajnie wypada. Bazooka w tej wersji, mimo niezaprzeczalnie fajnego designu jest niestety szalenie niepraktyczna i cholernie toporna.


Ostatnią istotną różnicą jest kolor pasa z kieszonkami. Podczas gdy w wersji Walgreens Exclusive jest on brązowy i swoją drogą odpowiednio pomalowany, by udawać prawdziwą skórę, to w wersji vintage dominuje po prostu klasyczna i zawsze elegancka biel w stylu Whilce’a Portacio — rysownika, który również zajmował się rysowaniem przygód Punishera pod koniec lat 80.



Kto pozostał na placu boju?

Z tak zaciętej potyczki obie figurki wychodzą z podniesioną głową, choć zdecydowane prowadzenie obejmuje wariant ekskluzywny, który w klasie Marvel Legends dosłownie nie ma sobie równych. Znakomita rzeźba, odpowiednie wyważenie, doskonałe malowanie i zgrabnie spleciony z komiksowym pierwowzorem realizm to prawdziwa, ciężka artyleria, na którą nie ma bata nawet po dwóch latach od premiery. Prawdziwy must have nie tylko dla fanów Punishera, ale też dla miłośników komiksu i figurek w ogóle! Wisienką na torcie jest wspaniałe wyposażenie w postaci rozmaitych broni i świetnie wyglądającej kamizelki bojowej.



A wersja vintage? W nią również warto się zaopatrzyć, ponieważ jest to figurka absolutnie genialna, która traci tylko w porównaniu ze swoim jeszcze bardziej genialnym pierwowzorem.

Punishera nigdy za mało — zwłaszcza tego w wydaniu Jima Lee!


Dla zainteresowanych:

Walgreens Exclusive (2016)

Cena: od 20$ w górę
Wysokość: 16 cm
Dostepność: z drugiej ręki

Vintage Version (2017)

Cena: ok. 20$
Wysokość: 16 cm
Strona producenta: Hasbro

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

RANKING: 7 najbardziej niepokojących zabawek w historii

Liczba 7 jest liczbą mistyczną i podobno przynosi szczęście. Przyda nam się ono zwłaszcza dziś, w wieczór święta Halloween, kiedy to eksplorować będziemy mroczne epizody z dziejów szeroko pojętego przemysłu zabawkowego. Przed Wami ranking najbardziej niepokojących zabawek, które mimo swojej, nazwijmy to niezbyt przyjaznej aparycji, lub też wywołujących gęsią skórkę skłonności, dopuszczone zostały do masowej produkcji. Nie szukajcie ich nigdzie! 7. Joly Chimp (źródło: ebay .com ) Ranking otwiera uśmiechnięta małpka obdarzona nie tylko niebagatelną urodą, ale i wspaniałym talentem muzycznym. Joly Chimp, bo tak nazywa się nasza bohaterka, szczerzy się złowieszczo, a jej wymowna mina przywodzi na myśl skazańca w trakcie egzekucji na krześle elektrycznym. Zabawka wyprodukowana przez japońską firmę Daishin zawojowała rynek w latach 50 i w ciągu swego trwającego ponad 20 lat upiornego marszu doczekała się sporej liczby alternatywnych wersji produkowanych przez różne zabawko

RANKING: 10 najgorszych figurek ever!

(źródło:tiggercustoms.deviantart.com) Mieliśmy już ranking najgłupszych figurek w historii ,  więc teraz pora na te najgorsze . Jako że w przypadku bootlegów do liczby miejsc musiałbym dopisać co najmniej kilka zer, to pod uwagę wziąłem tylko oficjalne wydania firm takich jak np. Hasbro, Mattel czy będący ikoną lat 90 Toy Biz. Tym razem przedstawię Wam figurki, które są tak złe, że aż... złe! Są brzydkie i odpychające, wywołują obrzydzenie lub uśmiech zażenowania i w przeciwieństwie do części najgłupszych figurek na świecie żadnej z nich nie chciałbym mieć na swojej półce. Wybór był naprawdę trudny, bo w większości przypadków można by tu wrzucić nie tylko pojedyncze egzemplarze, ale i całe linie figurek. Większość z obecnych tu "wybrańców" ma całą masę mniej lub bardziej paskudnych kolegów, co dodatkowo komplikowało już i tak niełatwą kwestię. W każdym razie udało mi się w końcu wyselekcjonować te kilka absolutnie najgorszych figurek, które podczas błądzenia w i

NOSTALGIA #6 — Small Soldiers (1998)

We're not toys, we're action figures! — te słowa wypowiedziane przez jednego z czołowych, plastikowych bohaterów kina akcji, do którego jeszcze później wrócimy, nadają się całkiem nieźle na rozpoczęcie opowieści o niezwykłym dziele Joe Dantego mającego swoją premierę w październiku 1998 roku, czyli niemalże 20 lat temu. "Small Soldiers", bo o nim tu mowa, jest filmem, w którym mamy do czynienia z action figures przez duże "A"! Figurki bowiem nie tylko żyją, ale i w odróżnieniu od tych z "Toy Story" nie są zbyt przyjaźnie nastawione, co stanowi wspaniałą bazę dla opowieści, której od pierwszego seansu w małym, nieistniejącym już kinie, jestem fanem. Czy marzyliście kiedykolwiek o tym, żeby mieć własną armię zabawek, którą można by szkolić, wydawać jej rozkazy, albo nie wiem... walczyć z nią o swoje życie? Jeśli chodzi o "Małych Żołnierzy" to ostatnią opcję macie jak w banku! "Wszystko inne to tylko zabawki!" Pla