Jest sam środek wakacji, gdzieś w pierwszej połowie lat 90. Rozgrzany niemal do czerwoności blaszany dach małego salonu gier zamienia powoli wnętrze lokalu w przedsionek piekła, jednakże znajdujący się w środku niego ludzie nawet tego nie zauważają, kierując całą swoją uwagę na mały ekran, czerwono-czarnego automatu z napisem Midway. Na ekranie telewizorka ubrany w błękitne szaty ninja, właśnie wyrywa swojemu oponentowi kręgosłup, w efektowny sposób kończąc trwającą od kilku minut zaciekłą walkę pomiędzy dwójką nastolatków. Stłoczeni dookoła nich rówieśnicy, ściskając w dłoniach puszki z colą i straszliwie wygniecione torby czipsów wybałuszają po kolei oczy, a z ich gardeł wydobywa się głośny pomruk będący w pełni zrozumiałym wyrazem uznania dla zasłużonego zwycięzcy.
Mortal Kombat, bo tak nazywa się obiekt kultu, rządzi na początku lat 90 niemalże niepodzielnie, jeśli chodzi o arcade'owe nawalanki, a hektolitry krwi towarzyszące wklepywaniu całych serii brutalnych kombinacji przyciągają do salonów gier całe rzesze dzieciaków, które popołudniami gromadzą się przy automatach, przepuszczając po kolei swoje kieszonkowe z prędkością równą serii ciosów wykonywanych przez ich ulubionych bohaterów. Nic więc dziwnego, że woń świeżych banknotów roztaczająca się wokół ogromnego sukcesu gry, dociera błyskawicznie do czujnych nozdrzy włodarzy jednej z największych firm zabawkarskich w historii, czyli Hasbro, będącego właścicielem pewnej marki, w skład której wchodzą znani wszystkim doskonale, prawie 4-calowi komandosi, będący jedną z ikon lat 80.
Zmierzch giganta
Figurki G.I. Joe, jeszcze kilka lat wcześniej sprzedające się niczym świeże bułeczki, a teraz dążące już do niechybnego wymarcia, na sam koniec egzystencji w swojej bazowej i najbardziej klasycznej formie, zabłysnęły raz jeszcze, by wkrótce przygasnąć, prawie że na dobre. Mające już na koncie współpracę przy linii figurek Street Fighter Hasbro postanowiło połączyć po raz ostatni swój najbardziej ikoniczny brand razem z hitową, dopiero co powstałą marką dominującą błyskawicznie rynek gier wideo. I tak właśnie, w 1994 roku, światło dzienne ujrzała jedna z ostatnich serii figurek G.I. Joe przedstawiająca bohaterów jednej z najbardziej kontrowersyjnych gier w historii — Mortal Kombat.
![]() |
(źródło: ign.com) |
Joesy, czy nie joesy?
Ok, wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie jedna rzecz. W przeciwieństwie do figurek z serii Street Fighter, te spod znaku Mortal Kombat nie miały na opakowaniu oficjalnego oznaczenia marki G.I. Joe. Owszem, figurki były pełnoprawnymi joesami pod każdym względem jednakże brak ikonicznego znaczka i tak podzielił miłośników marki, doprowadzając do dyskusji czy prezentowane figurki należą oficjalnie do serii G.I. Joe, czy nie.
![]() |
(źródło: hisstank.com)
|
W roku 1994 na rynek trafiło pierwsze 13 figurek przedstawiających bohaterów brutalnej gry wideo, a rok później, z okazji premiery ekranizacji Mortal Kombat, ich szeregi zasiliło kolejnych 8 należących do tak zwanego Movie Edition. W przeważającej jednak większości były to po prostu przemalowane lub delikatnie przemodelowane figurki z poprzedniej serii. Wyjątkiem była postać Shang Tsunga — młodsza, filmowa wersja okrutnego zjadacza dusz, wyrażona za pomocą figurki G.I. Joe tak naprawdę miała na imię Budo, i była postacią pochodząca z nigdy niewydanej serii Ninja Commandos, którą zaplanowano na rok 1995, zanim jeszcze cała linia figurek 3.75 cala została anulowana.
![]() |
(źródło: ign.com) |
Jednym z najciekawszych elementów całej linii G.I. Joe x Mortal Kombat była sprzedawana wyłącznie w dwupaku wraz ze specjalną wersją Johnny’ego Cage’a figurka Goro, a także Kombat Cycle, czyli motor bojowy z dołączaną do zestawu figurką Kano.
![]() |
(źródło: actiontoys.com) |
Które lepsze?
Z uwagi na wypuszczoną chwilę wcześniej linię figurek G.I. Joe spod szyldu Street Fighter, trudno uniknąć zupełnie naturalnych porównań pomiędzy obiema seriami i tak naprawdę kwestią sporną już na zawsze pozostanie to, która z nich została wykonana lepiej. Choć sam jestem wielkim fanem Mortal Kombat, to jeśli musiałbym już koniecznie wybierać, zdecydowanie bardziej wolałbym dołączyć do swojej kolekcji figurki z serii SF, bo według mnie są po prostu ciekawsze i trochę lepiej wykonane. Bez wątpienia jednak obie linie są jedynym w swoim rodzaju, cudownym, mokrym snem wielu kolekcjonerów i za każdą z nich ciągnie się taka sama, słodka i gęsta jak wata cukrowa woń nostalgii.
Mniam!
Komentarze
Prześlij komentarz