Przejdź do głównej zawartości

NOSTALGIA #13 — TRANSFORMERS G1 Action Master Elite Windmill (1991)


Będę z Wami absolutnie szczery — daleko mi do jakiegoś znawcy tematu Transformers. Przygodę z franczyzą rozpocząłem bardzo dawno temu, za sprawą słynnego serialu animowanego dostępnego wówczas na kasetach VHS wypożyczanych przeze mnie w sposób regularny pod sam koniec lat 90 i odtwarzanych niemal do zdarcia na hiperultranowoczesnym magnetowidzie mojej ciotki, u której w sezonie letnim spędzałem prawie wszystkie sobotnie popołudnia. Moje uwielbienie do serialu nie pociągnęło jednak za sobą adekwatnej do niego chęci posiadania swoich ulubionych bohaterów w fizycznej, plastikowej formie więc jedyną figurką Transformers, jaką wówczas miałem był, jak podejrzewam dziś, pewien chiński bootleg, który darzyłem jednak podobnie jak wszystkie pozostałe zabawki należną mu sympatią. Fioletowa figurka zaginęła koniec końców w ferworze dziejów, dokładnie tak, jak to ma w zwyczaju 90% zabawek z dzieciństwa i przez długie, naprawdę długie lata markę Transformers pokryła dla mnie gruba kołderka kurzu, a nieudolne "wskrzeszenie" Optimusa Prime’a i jego wesołej gromadki przez Michaela Baya przy pomocy zainicjowanej w 2007 roku filmowej serii skutecznie zniechęciło mnie do zmiany status quo i jakiegokolwiek powrotu do przygód kosmicznych robotów.

Wszystko zmieniło się jednak kilka lat temu, kiedy to w dorosłym już życiu powróciłem w sposób zupełnie naturalny do jednego z najcudowniejszych elementów mojego dzieciństwa, czyli komiksów Marvela, a także zacząłem coraz głębiej wsiąkać w temat figurek, skupując krok po kroku podobizny ulubionych bohaterów, których albo kiedyś faktycznie miałem w swojej kolekcji, albo spoglądając przez gęstą i co za tym idzie wypaczającą nieco obraz całej sytuacji mgiełkę czasu — przynajmniej tak mi się wydawało. Drogą selekcji i stopniowego odhaczania kolejnych pozycji, nadszedł w końcu czas na odnalezienie owego mitycznego, fioletowego robota i to właśnie w jego poszukiwaniu zacząłem przeglądać rozmaite fora, grupy i oferty na internetowych giełdach. Pamiętam, jak pomyślałem sobie wtedy, że nawet jeśli nie znajdę tak szybko upragnionej figurki, to i tak zaopatrzę się w "jakiegoś Transformera" — po trochu z nostalgii, po trochu z czystej ciekawości. Widząc jednak przed sobą cały ogrom rozmaitych generacji i serii figurek Transformers, złapałem się w końcu za głowę i zacząłem szukać czegoś, co pomogłoby mi zdobyć jakiekolwiek rozeznanie w tym temacie. W okamgnieniu przypomniałem sobie o serialu, który darzyłem tak wielką sympatią wiele lat temu i to właśnie w poszukiwaniu kilku przykładowych odcinków natrafiłem na wspaniałe dzieło zatytułowane "The Transformers: The Movie". Animowany film z 1986 roku ponownie obudził we mnie dawne uczucia i nie skłamię, jeśli powiem, że od tego czasu widziałem go przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście razy. Niemal równolegle trafiłem na wspominany już wielokrotnie przeze mnie na facebookowym profilu serial dokumentalny "The Toys That Made Us", a kilka chwil potem wszyscy usłyszeliśmy o wypuszczeniu przez Hachette rzutu testowego komiksowej kolekcji Transformers. Wracając do tematu — długo nie mogłem zdecydować się, jaką konkretnie figurkę chciałbym mieć na swojej półce, a trudnego już i tak wyboru nie ułatwiał mi ani mój ograniczony zbieraniem innych serii i komiksów budżet, ani poruszana wcześniej mnogość oferowanych modeli. Nastała zatem Era Wielkiego Niezdecydowania, zakończona porzuceniem planów zakupowych dotyczących figurek Transformers i wtedy właśnie upadłem po raz drugi. Temat figurek TF, pewnie do dnia dzisiejszego pozostałby przeze mnie nietknięty, gdyby nie pewien piękny, słoneczny, niedzielny poranek i niepohamowana żądza nostalgii zaspokojona kilkugodzinną wyprawą na giełdę staroci.

Uwaga, uwaga!

Proszę zapiąć pasy.

Będziemy cofać się w czasie!

Stara Rzeźnia dosłownie emanuje niesamowitą, niemalże magiczną aurą bazarów z lat 90, które zbudowane na kanwie raczkującej przedsiębiorczości zrodzonej z nagłych zmian ustrojowych i wynikającego z nich błyskawicznego napływu ogromu nowych bodźców zza zachodniej granicy stanowiły wówczas coś na kształt żywego, tętniącego energią i kolorem organizmu, zaopatrującego masy niezbyt jeszcze zamożnych, ale jednocześnie łaknących cudów zupełnie nowego i dopiero co odkrytego świata ludzi we wszelkiego rodzaju dobra, o których posiadaniu nie mogli wcześniej nawet pomarzyć.

To właśnie na tej doskonale znanej wszystkim poznaniakom giełdzie wyszperałem między innymi bohatera dzisiejszego odcinka "Nostalgii" — Windmilla. Skłamię, jeśli powiem, że nigdy wcześniej nie miałem z tą figurką do czynienia, bowiem kilka miesięcy temu niemal upolowałem ją na allegro, wycofując się niestety (a może raczej stety — na giełdzie dorwałem ją kilkanaście razy taniej) w ostatnim momencie. Teraz jednak mogę podziwiać jego cały, ponad 4-calowy majestat w pełnej krasie.

Ups... zabrzmiało to trochę dwuznacznie.



Zacznijmy jednak od samej postaci.

Kim w ogóle jest nasz dzisiejszy bohater?

W znacznym uproszczeniu Windmill jest znakomitym specjalistą od obrony przeciwlotniczej, który odpowiada za stworzenie całego systemu radarowego dla głównej kwatery Transformers. Co więcej, "Wiatrak" to nie tylko znakomity wynalazca i zapalony wielbiciel technologii, ale również perfekcjonista. Ach, gdyby tylko mógł zobaczyć swoją plastikową podobiznę — z pewnością byłby zachwycony!


Jeżeli zaś mowa o samej figurce to ten mały plastikowy robocik należał do tak zwanego Action Master Elites, czyli specjalnego, w pełni transformowalnego, elitarnego oddziału. O co dokładnie w tym chodzi? Przecież każdy Transformer już z samej definicji powinien umieć się transformować, prawda? Otóż figurki z regularnej serii Action Masters stworzono na zasadzie popularnych wówczas ludzików G.I. Joe — były to po prostu maleńkie figurki akcji. Na całe szczęście, Windmill stał się częścią tak zwanego drugiego, wzbogaconego rzutu wydanej pierwotnie w 1990 roku serii, dostępnego jedynie na rynku europejskim. Był to zarazem ostatni podmuch dogorywającej już wówczas w Stanach G1, który pojawił się na rynku dwa lata przed premierą figurek generacji drugiej. Mimo upływu 28 lat od premiery stan figurki jest niemalże doskonały, zupełnie jakby dopiero co wyciągnięto ja z pudełka. W beczce miodu zawsze musi być jednak i łyżka dziegciu — Windmillowi brakuje pewnego dość istotnego elementu, o którym wspomnę dosłownie za parę chwil.




Od szczegółu, do szczegółu!

Figurka została wykonana niezwykle skrupulatnie, z dbałością o najmniejszy nawet detal. Rozmaite pokrętła, przełączniki i elementy układu robią kolosalne wrażenie, a zagłębianie się we wszystkie szczegóły rzeźby sprawia prawdziwą przyjemność nawet komuś niezaznajomionemu tak mocno z tematem, jak ja.




No to jak w końcu z tą transformacją, pytacie?

Na samym starcie wiedziałem jedynie, że Windmill transformuje się w helikopter i na tym moja specjalistyczna wiedza się kończyła. Pozostało pytanie — jak przetransformować figurkę mojego pierwszego "dorosłego" Transformera, żeby go przypadkiem nie uszkodzić? Poszukiwania jakiegokolwiek tutorialu na youtube okazały się niezbyt owocne (nie były też zbyt długie, ponieważ z natury jestem człowiekiem niecierpliwym) i w okamgnieniu rozpocząłem próbę transformacji na własną rękę, mając przy tym duszę na ramieniu, co wynikało bezpośrednio ze świadomości, że jednym niefortunnym ruchem mógłbym uszkodzić, bądź też całkowicie zniszczyć figurkę, która bądź co bądź jest moim rówieśnikiem. Nie było na szczęście tak źle.





Błękitne śmigiełko, wróć!

Transformacja Windmilla okazała się banalnie prosta i zaledwie po paru chwilach miałem już w rękach bojowy helikopter, pozbawiony jednak wirnika — figurkę nabyłem bowiem bez tego jednego, kluczowego dla całego wehikułu elementu. Przez moment zrobiło mi się naprawdę smutno. Po chwili jednak posmutniałem jeszcze bardziej, bo przeczytałem w internecie, że ten wystający niemal na długość głowy i umieszczony na lewej łopatce Windmilla żółty trigger służył tak naprawdę do obracania owym brakującym śmigłem. Życie jest cholernie niesprawiedliwe.




A pozostała artykulacja?

Poza transformacją niewiele się dzieje. Nasz bohater jest słusznej postury i prawdziwie majestatyczny. Gdzie mu tam do mistrzów gimnastyki — to nie jest zajęcie dla takich twardzieli jak on!



Get the London Look!

Windmill ma także zadatki na wspaniałego modela — jego chłodny wzrok potrafi wprawić w osłupienie, a kamienne oblicze zawstydza nawet największych zabijaków kina akcji. Tak właśnie powinien wyglądać prawdziwy mężczyzna... ekhm, znaczy się kosmiczny, plastikowy robot sprzed prawie 30 lat!





Neon Vibes

Design figurki naprawdę robi wrażenie. Monumentalna rzeźba i niemalże neonowe barwy nie pozwalają nawet przez moment zwątpić w to, że figurka pochodzi z tego szczególnego i niesamowitego okresu przejściowego, kiedy to dwie najbardziej barwne, charakterystyczne i pod względem popkulturowym — najistotniejsze dekady XX wieku spotkały się na moment w jednym miejscu.



W drodze na Cybertron

Uznam to za naprawdę dobry start w figurkową franczyzę Transformers. Nostalgia jednak robi swoje i pomimo tego, że obecnie wydawane są modele zachwycające mnie pod naprawdę wieloma względami to mimo to, o wiele bardziej pociągają mnie jednak figurki z dawnych generacji. Kto by pomyślał, że te małe plastikowe roboty zainteresują mnie kiedyś do tego stopnia, że powoli, bo powoli, ale w końcu zacznę je zbierać.

Życie jest jak pudełko czekoladek.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

RANKING: 7 najbardziej niepokojących zabawek w historii

Liczba 7 jest liczbą mistyczną i podobno przynosi szczęście. Przyda nam się ono zwłaszcza dziś, w wieczór święta Halloween, kiedy to eksplorować będziemy mroczne epizody z dziejów szeroko pojętego przemysłu zabawkowego. Przed Wami ranking najbardziej niepokojących zabawek, które mimo swojej, nazwijmy to niezbyt przyjaznej aparycji, lub też wywołujących gęsią skórkę skłonności, dopuszczone zostały do masowej produkcji. Nie szukajcie ich nigdzie! 7. Joly Chimp (źródło: ebay .com ) Ranking otwiera uśmiechnięta małpka obdarzona nie tylko niebagatelną urodą, ale i wspaniałym talentem muzycznym. Joly Chimp, bo tak nazywa się nasza bohaterka, szczerzy się złowieszczo, a jej wymowna mina przywodzi na myśl skazańca w trakcie egzekucji na krześle elektrycznym. Zabawka wyprodukowana przez japońską firmę Daishin zawojowała rynek w latach 50 i w ciągu swego trwającego ponad 20 lat upiornego marszu doczekała się sporej liczby alternatywnych wersji produkowanych przez różne zabawko

RANKING: 10 najgorszych figurek ever!

(źródło:tiggercustoms.deviantart.com) Mieliśmy już ranking najgłupszych figurek w historii ,  więc teraz pora na te najgorsze . Jako że w przypadku bootlegów do liczby miejsc musiałbym dopisać co najmniej kilka zer, to pod uwagę wziąłem tylko oficjalne wydania firm takich jak np. Hasbro, Mattel czy będący ikoną lat 90 Toy Biz. Tym razem przedstawię Wam figurki, które są tak złe, że aż... złe! Są brzydkie i odpychające, wywołują obrzydzenie lub uśmiech zażenowania i w przeciwieństwie do części najgłupszych figurek na świecie żadnej z nich nie chciałbym mieć na swojej półce. Wybór był naprawdę trudny, bo w większości przypadków można by tu wrzucić nie tylko pojedyncze egzemplarze, ale i całe linie figurek. Większość z obecnych tu "wybrańców" ma całą masę mniej lub bardziej paskudnych kolegów, co dodatkowo komplikowało już i tak niełatwą kwestię. W każdym razie udało mi się w końcu wyselekcjonować te kilka absolutnie najgorszych figurek, które podczas błądzenia w i

NOSTALGIA #6 — Small Soldiers (1998)

We're not toys, we're action figures! — te słowa wypowiedziane przez jednego z czołowych, plastikowych bohaterów kina akcji, do którego jeszcze później wrócimy, nadają się całkiem nieźle na rozpoczęcie opowieści o niezwykłym dziele Joe Dantego mającego swoją premierę w październiku 1998 roku, czyli niemalże 20 lat temu. "Small Soldiers", bo o nim tu mowa, jest filmem, w którym mamy do czynienia z action figures przez duże "A"! Figurki bowiem nie tylko żyją, ale i w odróżnieniu od tych z "Toy Story" nie są zbyt przyjaźnie nastawione, co stanowi wspaniałą bazę dla opowieści, której od pierwszego seansu w małym, nieistniejącym już kinie, jestem fanem. Czy marzyliście kiedykolwiek o tym, żeby mieć własną armię zabawek, którą można by szkolić, wydawać jej rozkazy, albo nie wiem... walczyć z nią o swoje życie? Jeśli chodzi o "Małych Żołnierzy" to ostatnią opcję macie jak w banku! "Wszystko inne to tylko zabawki!" Pla