Niewielu jest złoczyńców w uniwersum Marvela, z którymi nie bylibyśmy w stanie choć trochę sympatyzować lub przynajmniej zrozumieć i zaakceptować motywów, którymi kierują się w swoich niecnych poczynaniach. Rozumiemy w pewnym stopniu, co wiodło fioletowym gigantem, którego twarz nieco przypomina Cable’a, czy zazdrosnym bratem Thora, jednakże w świecie komiksowych superbohaterów i superzłoczyńców jest pewna postać, która napawa czytelników (przynajmniej tych zdrowych psychicznie) prawdziwym obrzydzeniem. Mowa tu o psychopacie nad psychopatami, niegodziwcu odpychającym bardziej niż rozbite jajko pozostawione na kuchennym blacie przez czas naszego urlopu lub jogurt po poprzednich właścicielach znaleziony w lodówce wynajętego mieszkania. Przed Wami postać o kręgosłupie moralnym z waty cukrowej i osobowości przegniłej bardziej niż deski z pokładu Tytanika. Oto przed Państwem...
...Cletus Kasady
Zły brat ani z Zielonego Wzgórza miał naprawdę ciężkie dzieciństwo — zwłaszcza dla wszystkich dookoła. Mały Cletus już od małego był przekonany o tym, że życie ludzkie nie ma absolutnie żadnej wartości, a swoją jakże błyskotliwą karierę seryjnego mordercy rozpoczął od uśmiercenia swojej babci, którą zepchnął ze schodów. Potem próbował też zabić matkę, wrzucając jej do wanny suszarkę do włosów, a gdy to się nie udało, powiesił na drzewie swojego psa. Pani Kasady wpadła wtedy w szał i rzuciła się na małego zwyrodnialca. Zobaczył to Pan Kasady, który nie dość, że porywczy to był jeszcze wówczas pijany, przez co zabił swą małżonkę w afekcie. Słodki, mały Cletusik podczas procesu rozkoszował się obrazem rodzinnej tragedii i nawet nie zamierzał bronić ojca, a po jego skazaniu trafił wprost do domu dziecka. Dzieci w bidulu śmiały się z koloru jego włosów, więc ten podpalił finalnie cały sierociniec wraz z okrutnymi kolegami i koleżankami w środku, a potem rozpoczął życie na banicji. Wkrótce potem zadomowił się, zdawałoby się już na dobre, w więzieniu Ryker's Island, gdzie zaczął odsiadywać wyrok za serię chaotycznych i zupełnie niepowiązanych ze sobą morderstw, których dokonał w imię ubóstwianego przez siebie chaosu. Wtedy to właśnie, dzieląc celę z niejakim Eddiem Brockiem, stanął twarzą w twarz z miłością swojego życia, czyli czerwonym, zwisającym z krat więziennych glutem będącym potomkiem kosmicznego symbiotu, który z kolei chwilę wcześniej powtórnie opanował Brocka i pozwolił mu uciec z wyspy. Tak pokrótce prezentuje się geneza tego szurniętego rudzielca. Co było potem?
Teraz wchodzimy na nieco wyższe obroty. Wyznający teorię chaosu seryjny morderca opanowany przez symbiot z obcej planety, który umożliwia mu transformacje górnych kończyn ciała w zabójczą broń, rozpoczyna rzeź. Szalejąc po mieście i zarzynając masę przypadkowych ludzi, zostawia po sobie gryzmoły napisane własną krwią. Wtedy to do akcji wkracza nie kto inny, jak wiedziony troską o dobro publiczne człowiek pająk i Kasady trafia znów do więzienia. Całą jego dalsza kariera psychopatycznego mordercy polega mniej więcej na tym, że raz po raz z tego więzienia ucieka i przeprowadza widowiskową rzeź, stanowiąc swego rodzaju niepowstrzymany, przynajmniej do czasu, żywioł, który zalewa ulice krwią niewinnych i zupełnie przypadkowych ludzi. Piękne w swojej prostocie.
W paszczy szaleństwa
No dobra, ale może przejdziemy w końcu do figurki, bo tutaj sprawa jest już znacznie mniej pochrzaniona. Toy Biz to firma-legenda i jeden z filarów odpowiadających za wspaniałe i kolorowe dzieciństwo ludzi urodzonych na przełomie lat 80 i 90. Przez ponad dekadę zasypywała nas ona setkami rozmaitych figurek przedstawiających naszych ulubionych bohaterów znanych z kart komiksu, gier wideo, czy serialowych, animowanych adaptacji. Oczywiście plastikowym interpretacjom często daleko było do doskonałości, ale jeśli wziąć pod uwagę trafiające się tu i ówdzie perełki i spojrzeć na wszystko przez gruby pryzmat nostalgii (w inny sposób chyba nie można) uzyskujemy nieskazitelny obraz cudownych lat 90 wypełnionych po brzegi wspaniałymi figurkami możliwymi do kupienia dosłownie w każdym sklepie z zabawkami (today's kids will never know). Ten, kto nie miał nigdy ani jednej figurki Toy Biz niech pierwszy rzuci kamieniem. Ktokolwiek? Tak myślałem.
Spuszczony ze smyczy
Carnage Unleashed (tak bowiem nazywał się zestaw zawierający tę postać) pojawił się na rynku w 1995 roku jako plastikowa adaptacja postaci z serialu animowanego Spider-Man TAS. Oczywiście nie była to pierwsza figurka przedstawiającą postać rdzawego nikczemnika obdarzonego mocą kosmicznego symbiotu, bo rok wcześniej otrzymaliśmy również serialowego Carnage’a w wersji solo oraz... Maximum Carnage, czyli dwupaku z Venomem lub Spider-Manem do wyboru. Było to oczywistym pokłosiem niezwykle popularnej wówczas serii komiksowej (swoją drogą Carnage Unleashed również jest tytułem 4-odcinkowego komiksu o przygodach Venoma i Carnage’a) oraz wydanej w ślad za nią gry wideo. Trzeba przyznać, że wersja figurki z odsłoniętą twarzą była jednak pod wieloma względami o wiele ciekawsza.
Złotowłosy gagatek wyposażony został również w długie spiczaste szpony i wysuwające się z dłoni ostrza przywodzące na myśl Wolverine’a. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że obie figurki wypuszczone zostały na długo przed tym, nim Carnage w ogóle pojawił się na małym ekranie. Kasady zadebiutował bowiem dopiero w 10 odcinku trzeciego sezonu serialu, czyli w roku 1996. Gdy uzmysłowimy sobie jednak, że cała animacja powstała w sumie tylko wyłącznie po to, by pociągnąć sprzedaż zabawek, nie wyda nam się to już wcale takie dziwne.
Oblicza śmierci
Rozwińmy nieco kwestię wyglądu naszego (ptfu!) bohatera. Pierwsze co rzuca się w oczy to niepokojąca i sprawiająca, że mamy nagle wielką ochotę odwrócić wzrok twarz psychopaty. Byłby to super zabieg, gdybyśmy nie rozmawiali właśnie o figurce skierowanej głównie do dzieci. W końcu w latach 90 wszystko było ekstremalne i hardcorowe, aż poza granice zdrowego rozsądku, więc czemu w przypadku dziecięcej zabawki miałoby być inaczej? To absolutnie niespotykanie, żeby mała plastikowa figurka wywoływała aż takie ciarki na plecach. Musicie sami przyznać, ze w tym rudym nicponiu jest coś niepokojącego i niemal rzeczywistego. Zaskakujące na jak wiele pozwalały sobie figurki w latach 90, nie wspominając już o samym umieszczeniu w serialu postaci będącej tak potworną karykaturą podstawowych wartości moralnych.
Mroczne przeznaczenie
Myślicie, że "współczesny" Carnage z Marvel Legends jest już wystarczająco niepokojący? Dajcie spokój! Tępy, martwy, rybi wzrok figurki od Toy Bizu to coś, co magnetycznie przyciąga i hipnotyzuje zarazem. Pamiętam moment, gdy zobaczyłem tę figurkę na Starej Rzeźni po raz pierwszy (piękny zbieg okoliczności swoją drogą - "Carnage" to po angielsku "rzeźnia"). Był to koniec września i mój "debiut" na tej słynnej giełdzie zarazem. Z uwagi na jakość, do której wrócimy za chwilę, uznałem wówczas Carnage’a za zwyczajny bootleg i odłożyłem z powrotem do wypełnionego tandetnymi lanardami i robionymi na jedno kopyto wrestlerami koszyka. Coś jednak nie pozwalało mi o nim zapomnieć i po raz pierwszy w życiu poczułem, że mam do czynienia z rzeczą naprawdę dziwną, odrobinę przerażającą oraz intrygującą zarazem. Przez kolejne miesiące podczas regularnych, coniedzielnych wizyt na poznańskiej giełdzie wciąż wypatrywałem brodatego handlarza i tej małej, czerwonej paskudy — niestety bezowocnie. Dopiero wczesną wiosną spostrzegłem znajome stoisko rozstawione pomiędzy budką z wędzoną szynką i stołem z firanami (taki mamy klimat), a Kasady w końcu był mój. Tak to właśnie zadziałało. Do dzisiaj żałuję, że nie kupiłem tej figurki już za pierwszym razem.
Uroki lat 90
Czerwony pamperek pod względem jakości wykonania przypomina nieco gumolit z wczesnego PRL-u. Materiał, z którego go wykonano, jest miękki, tani, gówniany i w złym guście, ale mimo to przetrwał dekady.
Komentarze
Prześlij komentarz