Dla pieniędzy.
Nostalgia, a co za tym idzie wszechobecna moda na remastery, bezustannie drenuje nam kieszenie. Sam dopiero co dokupiłem do “Diablo 2: Resurrected" drugiego Switcha (tak, wcześniej miałem wersję Lite, na której gra dosłownie wypalała oczy), żeby móc bez problemu przełączać się pomiędzy trybem hand-heldowym, a telewizorem. Nie inaczej sprawa ma się również z jedną z najbardziej ikonicznych marek lat 80. He-Man i Władcy Wszechświata powrócili właśnie w nowej, odświeżonej wersji i wjechali wprost na ciepłe łono Netflixa. Choć serial odpuściłem po kilku odcinkach, to zainteresowała mnie wiadomość, że Mattel wypuścił również zabawki nawiązujące kształtem i designem do oryginalnych figurek MOTU sprzed prawie 40 lat. Masters of the Universe Origins, bo tak nazywa się seria, to figurki właściwie nie tyle nawiązujące, ile mające je najzwyczajniej w świecie dość wiernie odwzorowywać, wzbogacając jednocześnie o nowe punkty artykulacji, które teraz przystają do współczesnych standardów i jest ich aż 16. Jak sprawdził się ów "Powrót do przeszłości" i czy faktycznie każda legenda warta jest odświeżenia? Chodźmy się przekonać!
Cynk o figurkach dostałem w wiadomości prywatnej na swoim fanpage'u Gruby Geek (pozdro, Kamil!). Już na starcie wiedziałem, że mogą one posiadać kilka uchybień, a sama cena sugerowała również to, że raczej nie mamy tu do czynienia z produktem wysokiej jakości. Mimo to z miejsca zamówiłem dwie sztuki. Szybko przekonałem się na własnej skórze, że luzy w stawach i odpadające głowy to w tym przypadku chleb powszedni, który momentami potrafi stanąć w gardle. Czy warto jednak już na samym starcie skreślać te pamperki i wrzucać je do jednego worka z chińskimi podróbami z AliExpress? Z pewnością nie, ale rzutuje to bardzo mocno na wizerunek samego producenta.
Gorący kubek
Choć nie są to figurki premium, mają w sobie pierwiastek, który posiadał oryginał. Pierwiastek ten zmiksowano z innym, który cechował magiczne i popularne w latach 90 knock offy, po czym całość zalano chińską zupką, produkowaną gdzieś pod Radomiem. Powstała mieszanka, o której raczej zbyt szybko nie zapomnimy.
Mizerna warstwa techniczna idzie tu bowiem na noże z oprawą wizualną, która jest po prostu… bardzo, ale to bardzo fajna. Zarówno malowanie jak i rzeźba zostały wykonane z należytą dbałością o detale, więc figurki są niemalże identyczne, jak pokryte już kurzem historii oryginały. Obie figurki mają też w zestawie akcesoria, co zawsze jest powodem do radości. W przypadku Ninjora jest to łuk z celownikiem optycznym, nunczako oraz katana. Wszystkie bronie przeszły lekki redesign.
Scare Glow ma z kolei halabardę oraz pelerynę, jak na prawdziwego mrocznego lorda przystało. Jedynym minusem jest to, że pelerynę wykonano z gumy, a nie jak w przypadku pierwowzoru — z materiału. Podobnie jest w przypadku Ninjora.
Jego kubraczek pachnie zupełnie jak polskie bootlegi G.I. Joe. Gdy otworzyłem pudełko, niemalże od razu cofnąłem się do połowy lat 90! Dzięki Mattel!
Scare Glow to jedna z moich ulubionych figurek. Gość jest tak creepy, że aż świeci w ciemnościach! Niedawno przegrałem licytacje oryginalnej wersji, mimo że zaoferowałem całkiem pokaźną sumę i wtedy pojawił się on, cały na żółto. Plastikowe lekarstwo na ból miejsca, w którym pękają plecy (Tak, wiem jak to brzmi).
Czy warto było szaleć tak?
Czy warto kupować odświeżone wersje klasycznych figurek MOTU? I tak i nie. Pod żadnym pozorem nie kupujcie ich, jeśli przywiązujecie dużą wagę do jakości. Słaby plastik i gumowe zamienniki, będą Was tylko drażnić. Jeżeli jednak w dzieciństwie nie mogliście doczekać się kolejnych odcinków serialu z przygodami blondwłosego cherubinka z wielkim mieczem, babcia zabierała was co sobotę na bazar, a figurki znajdziecie w okolicach sześciu dyszek, to co Wam szkodzi sprawić je sobie i postawić na półce? Chociaż może z tym staniem trochę przesadziłem. Figurki nadal mają małe problemy z zachowaniem równowagi. Można śmiało powiedzieć, że pod tym względem prawie nic się nie zmieniło, a stosunek ceny do jakości jest tutaj wprost proporcjonalny. Jeżeli nie chcecie tracić fortuny na aukcjach, a marzy Wam się krótki powrót do szczenięcych lat, to te ludziki sprawią Wam mnóstwo radości.
Kupcie je też, jeżeli lubicie figurkowe dziadostwo. Jeżeli jara Was cała ta knock offowa subkultura związana z figurkami MOTU, to jest to coś dla Was. Jakościowo jest mniej więcej tak samo.
Po piąte i ostatnie warto je również zakupić jako inwestycję. Jakość plastiku jest tak podła, że nie ma opcji, żeby przetrwały one analogiczny okres, co oryginały, więc okazy w dobrym stanie mogą być za parę lat warte grube tysiące (ta, z komiksami też tak mówili).
Moc z Wami!
Komentarze
Prześlij komentarz