Przejdź do głównej zawartości

Kosmiczny baletmistrz — czyli recenzja figurki Recoome’a z S.H. Figuarts

Mam z tą postacią jedno bardzo wyraziste wspomnienie. 

Był sam początek roku 2002 — równo dwadzieścia lat temu — i pamiętam, że wszędzie był śnieg. Manga wychodziła wtedy z delikatnym opóźnieniem względem serialu, który jak każdy dzieciak oglądałem z zapartym tchem na RTL7. Będąc pewnym swojego egzemplarza w kiosku, celowo przegapiłem animowane starcie Vegety, Songa i Ginyu Force, żeby nie psuć sobie lektury japońskiego komiksu, który dopiero co zacząłem zbierać i byłem na jego punkcie konkretnie zajarany (“Łał, to takie nowe… i w dodatku czyta się to od tyłu, łaaał!”). Koniecznie chciałem mieć to starcie w wersji papierowej, żeby móc wracać do niego w nieskończoność. “Mleczna Siła” (“Ginyu” oznacza po japońsku “mleko”) jawiła mi się jako ostateczne wyzwanie dla głównych bohaterów anime, a dizajn strojów i poziom złolowatości poszczególnych jej członków wywalał skalę mojego uwielbienia dla czarnych charakterów daleko w kosmos. To było to! Moim ulubieńcem był oczywiście Recoome. Po raz pierwszy uwierzyłem, że wreszcie ktoś jest w stanie sprać dupsko świętoszkowatemu Son Goku i to we wspaniałym stylu. Przebierałem nogami, czekając na swój egzemplarz i gdy w końcu nadszedł dzień (był to bodajże czwartek) kiedy to do jedynego w okolicy kiosku z mangami docierała świeża dostawa, popędziłem tam niczym magiczna chmurka.









Wielki, umięśniony, humanoidalny kosmita o pomarańczowych włosach.

Samej mangi jednak nigdy nie otrzymałem, a tak zwana “baba z kiosku” wzruszyła ramionami, mówiąc: “no nie przyjechało”. Kompletne zakończenie tego starcia poznałem dopiero po kilkunastu latach. Trudno było udawać zaskoczenie, wiedząc jaki los spotykał wszystkich złoli w DBZ. Nawet tych najsilniejszych. A Recoome wcale taki najsilniejszy nie był. Mało tego, oficjalne statystyki plasują go nieznacznie poniżej Yamchy, od którego zresztą dostał baty w Zaświatach. No ale co z tego, i tak go lubiłem. Odbiłem sobie to wszystko po latach. Uzupełniłem brakujące tomy mangi oryginalnymi wydaniami z 2001 roku. Do kompletu dorzuciłem jeszcze komplet kart z Chio, które również nierozłącznie kojarzą mi się z tamtym okresem, oraz kupiłem tego byka. Nie było ani łatwo, ani szybko, ani tanio. Czy było warto? Zanim do tego przejdziemy, chciałbym Wam jednak odpowiedzieć na jedno, równie ważne pytanie. 

“Czy Recoome jest upośledzony umysłowo?”

To jedno z najczęściej zadawanych pytań, na temat naszego dzisiejszego bohatera. Nie wierzycie? Pobawcie się wyszukiwarką, oczywiście w języku angielskim. Wbrew pozorom Reecome to całkiem sprytny gościu, można powiedzieć — inteligentny sadysta. W mandze nosi imię Kremms, a jego najbardziej spektakularnym atakiem jest Eraser Gun, czyli fala różowej energii, którą wystrzeliwuje prosto z ust. Uwielbia balet, a jego imię to anagram japońskiego słowa oznaczającego śmietanę. Opis niczym z “Randki w ciemno”. 




No dobra, to co z tą figurką?

Zacznę od tego, o czym wiedziałem już od początku i z czego figurki S.H. Figuarts są powszechnie znane. Pozowanie jest na absolutnie genialnym poziomie. Aura znakomitości roztacza się w powietrzu, a dzięki aż trzydziestu milionom punktów artykulacji ustawicie Reecome’a tak, że będzie mógł zajrzeć we własny tyłek. Gdyby tylko szyja nie odstawała, nie tworząc co rusz ogromnej japy w karku. Gdyby tylko te przeklęte ochraniacze trzymały się trochę lepiej i były mocowane na coś więcej niż jeden pojedynczy wcisk wielkości ostrza szpilki. Wtedy wszystko byłoby pięknie, ale oczywiście zbyt pięknie być nie może. 






Malowanie i rzeźba koją zszargane nerwy. Bez udziwnień i ze smakiem, doskonale odwzorowują to, co mogliśmy zobaczyć w serialu. Można by powiedzieć, że niby nic prostszego, ale producenci figurek potrafili wywalać się na tym już setki, jeśli nie tysiące razy i rozwalać sobie głupie wiadomo co. To trzeba umieć i S.H. Figuarts bez wątpienia umie, no i robi to z klasą. 

Więcej akcesoriów, więcej zabawy!

Do kompletu mamy dołączoną smoczą kulę z trzema gwiazdkami, zieloną żabkę, w którą zostaje zmieniony Kapitan Ginyu, oraz jego zdziwioną buzię pochodzącą z poprzedzającej ten moment ikonicznej sceny. Oprócz tego w zestawie znajdziemy jeszcze 3 wymienne głowy dla Reecome’a i 4 pary rąk w różnym ułożeniu. To robi wrażenie i pozwala bawić się ustawieniem figurki niemalże w nieskończoność. Mamy niestety tylko jedną czuprynkę i jeden scouter, więc trzeba te elementy co chwile odczepiać i mocować na nowo, ale to szczegół. Czuję, jak moje wewnętrzne dziecko robi fikołki w żołądku! 




Kupić, nie kupić?

Lojalnie uprzedzę — nie wiem, czy to figurka dla każdego. Powiedziałbym raczej, że to coś zdecydowanie dla fanów i tto nie tylko miłośników samego Dragon Balla, ale przede wszystkim fanów tej konkretnej postaci, albo całej Frieza Sagi, która była jednym z najjaśniejszych punktów całej produkcji. Jeżeli jednak zwyczajnie chcecie poczuć słodką nutkę nostalgii, bo ta postać kojarzy Wam się w jakiś sposób z dzieciństwem, to myślę, że jest sporo lepszych sposobów na zagospodarowanie kilkuset złotych. No, chyba że pieniądze i czas oczekiwania nie są dla Was zbyt dużym problemem, a wcześniej i tak przewaliliście już mnóstwo kasy na inne nostalgiczne pierdółki, wtedy śmiało — potraktujcie to jako ukoronowanie kolekcji. Jak już przebolejecie niemiłosiernie wkurzające ochraniacze, to będziecie naprawdę usatysfakcjonowani.


Komentarze

  1. Fajna figurka i bardzo szczegółowy opis.Wiadomo,jak się na coś poluje latami,cena nie gra roli Ja miałem tak z grą na gbc carmageddon.Mam wersję pudełkowa i ładnie się prezentuje. Samym graniem już gorzej;-p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze byłem ciekaw tej wersji :D Carmageddon gra dzieciństwa :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

RANKING: 7 najbardziej niepokojących zabawek w historii

Liczba 7 jest liczbą mistyczną i podobno przynosi szczęście. Przyda nam się ono zwłaszcza dziś, w wieczór święta Halloween, kiedy to eksplorować będziemy mroczne epizody z dziejów szeroko pojętego przemysłu zabawkowego. Przed Wami ranking najbardziej niepokojących zabawek, które mimo swojej, nazwijmy to niezbyt przyjaznej aparycji, lub też wywołujących gęsią skórkę skłonności, dopuszczone zostały do masowej produkcji. Nie szukajcie ich nigdzie! 7. Joly Chimp (źródło: ebay .com ) Ranking otwiera uśmiechnięta małpka obdarzona nie tylko niebagatelną urodą, ale i wspaniałym talentem muzycznym. Joly Chimp, bo tak nazywa się nasza bohaterka, szczerzy się złowieszczo, a jej wymowna mina przywodzi na myśl skazańca w trakcie egzekucji na krześle elektrycznym. Zabawka wyprodukowana przez japońską firmę Daishin zawojowała rynek w latach 50 i w ciągu swego trwającego ponad 20 lat upiornego marszu doczekała się sporej liczby alternatywnych wersji produkowanych przez różne zabawko

RANKING: 10 najgorszych figurek ever!

(źródło:tiggercustoms.deviantart.com) Mieliśmy już ranking najgłupszych figurek w historii ,  więc teraz pora na te najgorsze . Jako że w przypadku bootlegów do liczby miejsc musiałbym dopisać co najmniej kilka zer, to pod uwagę wziąłem tylko oficjalne wydania firm takich jak np. Hasbro, Mattel czy będący ikoną lat 90 Toy Biz. Tym razem przedstawię Wam figurki, które są tak złe, że aż... złe! Są brzydkie i odpychające, wywołują obrzydzenie lub uśmiech zażenowania i w przeciwieństwie do części najgłupszych figurek na świecie żadnej z nich nie chciałbym mieć na swojej półce. Wybór był naprawdę trudny, bo w większości przypadków można by tu wrzucić nie tylko pojedyncze egzemplarze, ale i całe linie figurek. Większość z obecnych tu "wybrańców" ma całą masę mniej lub bardziej paskudnych kolegów, co dodatkowo komplikowało już i tak niełatwą kwestię. W każdym razie udało mi się w końcu wyselekcjonować te kilka absolutnie najgorszych figurek, które podczas błądzenia w i

NOSTALGIA #6 — Small Soldiers (1998)

We're not toys, we're action figures! — te słowa wypowiedziane przez jednego z czołowych, plastikowych bohaterów kina akcji, do którego jeszcze później wrócimy, nadają się całkiem nieźle na rozpoczęcie opowieści o niezwykłym dziele Joe Dantego mającego swoją premierę w październiku 1998 roku, czyli niemalże 20 lat temu. "Small Soldiers", bo o nim tu mowa, jest filmem, w którym mamy do czynienia z action figures przez duże "A"! Figurki bowiem nie tylko żyją, ale i w odróżnieniu od tych z "Toy Story" nie są zbyt przyjaźnie nastawione, co stanowi wspaniałą bazę dla opowieści, której od pierwszego seansu w małym, nieistniejącym już kinie, jestem fanem. Czy marzyliście kiedykolwiek o tym, żeby mieć własną armię zabawek, którą można by szkolić, wydawać jej rozkazy, albo nie wiem... walczyć z nią o swoje życie? Jeśli chodzi o "Małych Żołnierzy" to ostatnią opcję macie jak w banku! "Wszystko inne to tylko zabawki!" Pla