Ice Ice Baby Gdy byłem mały, to miałem świetną figurkę. To był przezroczysty pamperek kupiony w Sarbinowie, gdzieś w połowie lat 90. Nie wiedziałem co to za jeden, bo przygodę z TM-Semic zacząłem dopiero później od Spawna i byłem przekonany, że mój nowy superświetny kolega jest po prostu cały zrobiony z wody. Myślałem sobie, że to musi być wspaniała moc i bawiłem się nim całymi dniami, aż w końcu gdzieś się… rozpłynął. Po latach zrozumiałem, że był to nie kto inny jak Iceman z X-Menów (w sumie trafiłem z tą wodą) i to produkcji wielkiego wówczas Toy Bizu. No cóż, “człowiek-lód” też brzmi kozacko, a Toy Biz uwielbiam, więc nie wnikałem w szczegóły. Regularnie sprawdzałem tylko różne portale aukcyjne i ogłoszeniowe, mając nadzieję, że kiedyś w końcu uda mi się go trafić… No i udało. Po wybuleniu stówy i odpakowaniu paczki okazało się, że to niby ten sam ludek, ale nie do końca. Był jakiś taki mały i miał nadruki imitujące szron, których nie było widać na pierwszy rzut oka. Co do wielko
Mam z tą postacią jedno bardzo wyraziste wspomnienie. Był sam początek roku 2002 — równo dwadzieścia lat temu — i pamiętam, że wszędzie był śnieg. Manga wychodziła wtedy z delikatnym opóźnieniem względem serialu, który jak każdy dzieciak oglądałem z zapartym tchem na RTL7. Będąc pewnym swojego egzemplarza w kiosku, celowo przegapiłem animowane starcie Vegety, Songa i Ginyu Force, żeby nie psuć sobie lektury japońskiego komiksu, który dopiero co zacząłem zbierać i byłem na jego punkcie konkretnie zajarany (“Łał, to takie nowe… i w dodatku czyta się to od tyłu, łaaał!”). Koniecznie chciałem mieć to starcie w wersji papierowej, żeby móc wracać do niego w nieskończoność. “Mleczna Siła” (“Ginyu” oznacza po japońsku “mleko”) jawiła mi się jako ostateczne wyzwanie dla głównych bohaterów anime, a dizajn strojów i poziom złolowatości poszczególnych jej członków wywalał skalę mojego uwielbienia dla czarnych charakterów daleko w kosmos. To było to! Moim ulubieńcem był oczywiście Recoome. Po raz