Przejdź do głównej zawartości

Strzał w oba kolana — czyli recenzja Punishera z Marvel Legends Netflix Series


Punisher to żywioł. To nieposkromiona i niszczycielska siła natury zbierająca krwawe żniwo wśród wszystkich, którzy nie bali się przejść na ciemną stronę mocy. Jest odpowiedzią na poczynania bezwzględnych przestępców, bo sam bez skrupułów eliminuje tych, którzy ośmielili się kroczyć ścieżką bezprawia. Jest perfekcyjnym uosobieniem krwawej zemsty powstałym pod ciśnieniem wszechobecnej przemocy i wykutym w ogniu wojny i tak też powinien być przedstawiany. Jak do tego wszystkiego ma się figurka z netflixowego wave’u Marvel Legends?


I don't have friends. And the only law here is me.

Frank Castle wykreowany przez Jona Bernthala zadebiutował w drugim sezonie Daredevila i z miejsca stał się jednym z najjaśniejszych punktów już i tak dobrego serialu. Z wypiekami na twarzy czekam na premierę jego solowej serii i z równie dużą niecierpliwością czekałem też na paczkę z jego 6-calową podobizną. Bezwzględny mściciel „oczyszczający“ ulicę z różnej maści przestępców to jeden z moich ulubionych bohaterów komiksowych i postać nie tylko tragiczna, ale i miejscami szalenie groteskowa — głównie za sprawą przesadzonej brutalności, którą Castle wręcz gloryfikuje w swych codziennych poczynaniach. Punisher to archetyp — chodząca i każąca ręka sprawiedliwości, której metody działania wprawdzie pozostawiają wiele do życzenia, ale na pewno nie pozwalają nam przejść obok niego obojętnie. 


Żeby opisać Punishera nie potrzeba wcale wielkiego talentu — wystarczy spojrzeć na crapowe historyjki z TM-Semiców, obecne na półkach polskich kiosków (a dzisiaj pewnie u większości z Was w zakurzonych kartonach na strychu) pod koniec lat 90. Wiele z nich to tak naprawdę klasyczne motywy kina akcji przeniesione ze zjechanych kaset VHS wprost na karty komiksów. Wszystkie one mają wprawdzie swój wspaniały, sztampowy urok, jednak za najbardziej trafne uważam serie pisane przez Aarona i Ennisa gdzie Castle przedstawiony jest właśnie w ten szalenie brutalny i niesamowicie groteskowy sposób. To właśnie tam Punisher przy zastosowaniu równie absurdalnych metod pozbywa się kolejnych celów ze swojej niekończącej się listy, ładując w nich więcej naboi, niż jest to faktycznie potrzebne. 


Na uwagę zasługuje nie tylko ogromna kreatywność naszego mściciela, ale i niesłabnąca chęć pomocy w przejściu na drugą stronę rozmaitym mordercom i zwyrodnialcom. Punisher to brutalna wersja dobrego samarytanina, którego ręce ociekają krwią, a nieustanna żądza zemsty przesłania wszystko dookoła. Jego oponenci nie różnią się zbytnio od samego Franka, ale mają jedną bardzo ważną cechę — żaden z nich nie uchodzi żywy z potyczki z nieustępliwym i zaprawionym w bojach mścicielem! To właśnie dla mnie jest Punisher — czysta, niepokonana siła, wywołująca śmiertelne przerażenie wśród wszystkich, którzy ośmielą się stanąć na jego drodze. W przypadku figurki z Marvel Legends Netflix Series przerażenie wywołuje niestety coś zupełnie innego.


Remember my face!

Zacznijmy od samej góry — a właściwie od wierzchołka góry lodowej. Rzeźba twarzy netflixowego pogromcy jest zwyczajnie nudna — ot prosta twarz bez wyrazu. Kwestią sporną jest tutaj poziom odwzorowania rysów Jona Bernthala (dla mnie jest całkiem ok). Pierwsze co się jednak rzuca w oczy to dziwnie mętny wzrok — 6-calowy Castle tęsknie spogląda w dal niczym szkolny kujon skrojony z drugiego śniadania i w niczym nie przypomina wcześniej wspomnianego, nieposkromionego żywiołu. Serialowy Frank wygląda o niebo lepiej i po prostu nie chce mi się wierzyć w to, że nie można było z tej twarzy „wycisnąć“ znacznie więcej. Jeśli już chciano koniecznie pozostać przy tej nudnej rzeźbie, to byłoby naprawdę wskazane, gdyby twórcy figurki dodali np. wersje „rage“ (patrz recenzja Bullseye’a), którą Bernthal wspaniale zaprezentował w hicie Netflixa. Widok Punishera, który jest po prostu smutny i nijaki, kłuje w oczy i rani serce. Przypomina mi to trochę filmową figurkę Thomasa Jane, która również jest figurką nudną, paskudnie wykonaną, a do tego kompletnie bez wyrazu. Punisher nie powinien wyglądać jak znudzony statysta na planie brazylijskiej telenoweli. Wystarczy przyjrzeć się innym figurkom legendarnego pogromcy — zobaczymy ogromną przepaść, która dzieli serialowego Castle’a od jego pozostałych plastikowych wcieleń.


I need some air. One last breath.

Samemu designowi, poza jakąkolwiek inwencją nie można w sumie nic zarzucić. Dostajemy, sztywne i cholernie nudne (to słowo powtarza się tu dość często, i to wcale nie przypadkowo), ale za to dość dokładne odbicie look'u serialowego Punishera. Właściwie ta figurka wygląda jak Jon Bernthal, który zmęczony, znudzony i spocony wyszedł na papierosa po 12-godzinnym dniu zdjęciowym, a nie jak cierpiący po stracie rodziny i żądny zemsty weteran, którego przecież wspaniale wykreował w Daredevilu. Wraz z 6-calową figurką otrzymujemy więc realizm w czystej postaci — zawsze to jakiś plus, prawda?


Are you up for an adventure tonight?

Jeśli chodzi o akcesoria i wszelkie elementy dodatkowe, to na pierwszy rzut oka nie jest wcale źle (choć jak na Punishera to i tak jest ich trochę za mało). Dostajemy szalenie popularny i doskonale znany z innych zestawów Desert Eagle oraz gumowy (!) karabin, który wbrew pozorom wcale nie ułatwia już i tak trudnego pozowania postaci. 


Wrażenie może robić za to skórzany płaszcz — przynajmniej do momentu aż odkryjemy, że to tak naprawdę nie płaszcz tylko kamizelka (czyli w chwili, gdy wyjmiemy Castle’a z pudełka). Kłuje to w oczy zwłaszcza w momencie, gdy próbujemy figurkę ustawić w określonej pozie — widok prześwitów wokół ramion jest okropny i wpływa źle na odbiór całości — podobnie zresztą jak cała masa innych mankamentów, do których zaraz przejdziemy.


The cockroaches always come out when the lights go off.

Gdy mowa o malowaniu to poza świetnie odwzorowanym względem serialu logo na kamizelce nie można powiedzieć o nim zbyt wiele. Figurka jest pomalowana na czarno — jak to zwykle u Punishera bywa. Irytację może wzbudzić za to niezdrowy połysk na twarzy naszego bohatera przywodzący na myśl zepsute mięso z supermarketu.



I'm not afraid of death, Electro. That's a weakness of men. I'm the Punisher.

Punkty artykulacji figurki to prawdziwa tragedia. Nogi przypominają plastelinowe wałki, a w momencie, gdy Castle próbuje uklęknąć, lub zgiąć jedną z nich to dosłownie strzela sobie w kolano — co jest nie lada wyczynem, bo naprawdę trudno je zlokalizować. Patrząc na efekt, który uzyskałem na zdjęciu, sam już naprawdę nie wiem, gdzie zaczynają się, i gdzie kończą kolana mojego ulubionego mściciela. Wszystkie kończyny ustawia się bardzo ciężko z uwagi na to, że materiał, z którego wykonano figurkę, bardziej przypomina plastikowe barachło znane z bazarów lat 90 niż materiał wysokiej jakości. 



Z duszą na ramieniu operowałem rękami Franka, by w jakikolwiek sensowny sposób ustawić go podczas sesji, bojąc się, że jeden fałszywy ruch zrobi z niego jednorękiego bandytę. Gdy już udało mi się włożyć w dłonie figurki karabin, który po kilku ruchach cudem przestawał wyginać się na wszystkie strony, to na przeszkodzie stawały koślawe i piekielnie toporne nogi, które niejednokrotnie doprowadziły do upadku naszego Marvelowskiego antybohatera. Cała sesja zdjęciowa przypominała więc błędne koło z którego w końcu wyrwałem się z wielką radością i odłożyłem Punishera na niezasłużone, ale za to słabo widoczne miejsce na swojej półce.


I see Maria waiting...

Do upadku Castle’a (tym razem metaforycznego) przyczyniło się wiele cech, którymi figurki Marvel Legends wyróżniać się absolutnie nie powinny. Punishera wystawiły toporne i piekielnie niepraktycznie wykonane nogi, otoczyły go równie słabe i oporne ręce do spółki z nijakim, wręcz bezmyślnym wyrazem twarzy, a egzekucji gumowym karabinem dokonała bazarowa jakość figurki. Jeśli miałbym wskazać jakieś plusy, to z pewnością byłoby to malowanie czaszki na kamizelce i całkiem dobre odwzorowanie rysów twarzy Jona Bernthala — i niestety tylko jego. Jeśli lubicie tego aktora, to powiedzmy, że figurka jest dla Was (bez cudów, ale jednak), natomiast jeśli jesteście fanami Punishera, to nie zawracajcie sobie tym dziadostwem głowy (no, chyba że planujecie mieć w kolekcji każde wcielenie swego ulubieńca, ale wtedy moja opinia jest Wam zupełnie zbędna).


Dla zainteresowanych 

Cena: ok. 20$
Wysokość: 16 cm
Strona producenta: Hasbro.com


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

RANKING: 7 najbardziej niepokojących zabawek w historii

Liczba 7 jest liczbą mistyczną i podobno przynosi szczęście. Przyda nam się ono zwłaszcza dziś, w wieczór święta Halloween, kiedy to eksplorować będziemy mroczne epizody z dziejów szeroko pojętego przemysłu zabawkowego. Przed Wami ranking najbardziej niepokojących zabawek, które mimo swojej, nazwijmy to niezbyt przyjaznej aparycji, lub też wywołujących gęsią skórkę skłonności, dopuszczone zostały do masowej produkcji. Nie szukajcie ich nigdzie! 7. Joly Chimp (źródło: ebay .com ) Ranking otwiera uśmiechnięta małpka obdarzona nie tylko niebagatelną urodą, ale i wspaniałym talentem muzycznym. Joly Chimp, bo tak nazywa się nasza bohaterka, szczerzy się złowieszczo, a jej wymowna mina przywodzi na myśl skazańca w trakcie egzekucji na krześle elektrycznym. Zabawka wyprodukowana przez japońską firmę Daishin zawojowała rynek w latach 50 i w ciągu swego trwającego ponad 20 lat upiornego marszu doczekała się sporej liczby alternatywnych wersji produkowanych przez różne zabawko

RANKING: 10 najgorszych figurek ever!

(źródło:tiggercustoms.deviantart.com) Mieliśmy już ranking najgłupszych figurek w historii ,  więc teraz pora na te najgorsze . Jako że w przypadku bootlegów do liczby miejsc musiałbym dopisać co najmniej kilka zer, to pod uwagę wziąłem tylko oficjalne wydania firm takich jak np. Hasbro, Mattel czy będący ikoną lat 90 Toy Biz. Tym razem przedstawię Wam figurki, które są tak złe, że aż... złe! Są brzydkie i odpychające, wywołują obrzydzenie lub uśmiech zażenowania i w przeciwieństwie do części najgłupszych figurek na świecie żadnej z nich nie chciałbym mieć na swojej półce. Wybór był naprawdę trudny, bo w większości przypadków można by tu wrzucić nie tylko pojedyncze egzemplarze, ale i całe linie figurek. Większość z obecnych tu "wybrańców" ma całą masę mniej lub bardziej paskudnych kolegów, co dodatkowo komplikowało już i tak niełatwą kwestię. W każdym razie udało mi się w końcu wyselekcjonować te kilka absolutnie najgorszych figurek, które podczas błądzenia w i

NOSTALGIA #6 — Small Soldiers (1998)

We're not toys, we're action figures! — te słowa wypowiedziane przez jednego z czołowych, plastikowych bohaterów kina akcji, do którego jeszcze później wrócimy, nadają się całkiem nieźle na rozpoczęcie opowieści o niezwykłym dziele Joe Dantego mającego swoją premierę w październiku 1998 roku, czyli niemalże 20 lat temu. "Small Soldiers", bo o nim tu mowa, jest filmem, w którym mamy do czynienia z action figures przez duże "A"! Figurki bowiem nie tylko żyją, ale i w odróżnieniu od tych z "Toy Story" nie są zbyt przyjaźnie nastawione, co stanowi wspaniałą bazę dla opowieści, której od pierwszego seansu w małym, nieistniejącym już kinie, jestem fanem. Czy marzyliście kiedykolwiek o tym, żeby mieć własną armię zabawek, którą można by szkolić, wydawać jej rozkazy, albo nie wiem... walczyć z nią o swoje życie? Jeśli chodzi o "Małych Żołnierzy" to ostatnią opcję macie jak w banku! "Wszystko inne to tylko zabawki!" Pla