Przejdź do głównej zawartości

NOSTALGIA #10 — Die Hard od McFarlane Toys (1995)


W pokręconych i niezwykle barwnych latach 90 nastąpił prawdziwy zalew nie tylko całego mnóstwa tworzonych naprędce i ewidentnie inspirowanych innymi komiksami bohaterów, ale i masy figurek i gadżetów z nimi związanych. Jeśli jeszcze nie wiecie, do czego piję, to przypomnijcie sobie tylko, jakie słowo było najbardziej popularne w tamtych czasach.



EXTREEEME!!!

Słowo ikoniczne i wyrażające więcej niż cały kontener Ferrero Rocher stało się symbolem i zarazem myślą przewodnią ścieżki zawodowej pewnego zuchwałego kowboja z Kalifornii, który za nic w świecie nie potrafił rysować stóp. Oprócz stworzenia szalenie popularnego dziś Deadpoola, Cable’a, a także całej masy mniej znaczących postaci, Rob Liefeld wykreował również całe mnóstwo postaci nieznaczących niemalże nic, a większość z nich była oczywistymi podróbkami popularnych bohaterów Marvela, których nierzadko on sam był autorem.




O nie, znowu ten Liefeld?

Po kolei. Początek całej historii sięga roku 1992, kiedy to "siedmiu wspaniałych", czyli będących wówczas na absolutnym szczycie twórców postanowiło odejść z Marvela i założyć własne wydawnictwo. Powodów było kilka, a jednym z najważniejszych stała się polityka Domu Pomysłów dotycząca praw autorskich — wszelkie prawa do stworzonych przez artystę postaci przechodziły bowiem w sposób automatyczny na rzecz Marvela.


Rob Liefeld, jak to wielcy ludzie mają w zwyczaju, konsekwentnie podążał wówczas swoją ścieżką samuraja, tworząc nie tylko postacie, które jak dobrze wiemy miały mięśnie, poupychane w każdym możliwym miejscu, ale i powołując do życia własnego potworka o nazwie Extreme Studios, w ramach którego, oczywiście pod szyldem Image Comics, wypuścił w kwietniu 1992 roku komiks o przygodach pewnej drużyny do zadań specjalnych — tak zwanych Youngblood.




Więcej, więcej... WIĘCEJ!!!

Jeśli musicie coś wiedzieć o Youngblood to na pewno to, że była to pierwsza publikacja świeżo powstałego wydawnictwa, a zarazem najpopularniejszy w owym czasie, wydany niezależnie komiks, który w okamgnieniu zyskał status kultowego mimo mizernej warstwy merytorycznej i — zdaniem wielu — jeszcze słabszej szaty graficznej. Główną przyczyną tego wszystkiego (poza oczywiście niesłabnącą popularnością Roba Liefelda) był komiksowy boom z początku lat 90, kiedy to masa ludzi niezwiązanych zupełnie z komiksowym medium kupowała pierwsze numery rozmaitych serii, widząc w nich znakomitą inwestycję, która zapewni im spokój na lata i sfinansuje studia ich dzieci. Zapomniano wówczas o towarzyszącemu nieodłącznie wszelkim boomom zjawisku bańki spekulacyjnej i po kilku latach okazało się, że kupowane w hurtowej ilości komiksy są praktycznie bezwartościowe.



Bądź co bądź jednak debiut flagowej drużyny wydawnictwa Image Comics sprzedał się w sporym nakładzie i z miejsca trafił na listy bestsellerów, a wówczas pozostało już tylko wycisnąć z tej dojnej krowy tyle, ile tylko się dało, tworząc nie tylko drużyny podobne do tej, ale i całą masę licencjonowanych zabawek.



W tym momencie do akcji wkroczył Todd McFarlane, czyli komiksowa legenda lat 90 i zarazem jeden z filarów dopiero co powstałego Image Comics. McFarlane zbił fortunę na produkcji figurek, które początkowo przedstawiały głównie bohaterów stworzonej przez niego serii Spawn, by potem przekształcić to w całe zastępy postaci produkowanych na bazie rozmaitych licencji nie tylko komiksowych, ale przede wszystkim filmowych czy sportowych. Spod ręki Todda w kolejnych latach wyszły między innymi plastikowe podobizny Freddy'ego Kruegera, Jasona Voorheesa czy T-850.



Go get’em Todd!

Skupmy się jednak na tym, co najbardziej nas interesuje. Po wypuszczeniu miliona figurkowych wariantów swojego ukochanego Spawna Todd McFarlane zabrał się w końcu za drużynę Youngblood i w 1995 roku światło dzienne ujrzała seria zabawek przedstawiająca bohaterów takich jak Shaft, Sentinel, czy Die Hard, który w porównaniu do wspomnianej wyżej dwójki został jednak odrobinę pokrzywdzony przez swoją dynamiczną (przynajmniej w założeniu) pozę i zastosowanie jedynie 6 punktów artykulacji. Kim w ogóle jest postać, której pseudonim kojarzy nam się dziś przede wszystkim z serią filmów akcji z Brucem Willisem?



Czy to ptak, czy samolot? Nie, to Die Hard!

Nasz bohater to mający swą genezę w latach 40 superżołnierz (Steve Rogers, czy to ty?) będący idealną fuzją człowieka i maszyny i zarazem chyba najbardziej tajemniczy członek oddziału Youngblood. Die Hard towarzyszył całej serii, będąc swoistą wersją Tekkenowego Jacka, a w kolejnych odsłonach przygód drużyny do zadań specjalnych wprowadzane były jego nowe, ulepszone wersje, czyniąc z naszego bohatera jednostka bojową zdolną do największych poświęceń. W sumie, jak sama nazwa wskazuje, zadaniem naszego człowieka... to znaczy cyborga-orkiestry było po prostu zginąć w walce, zabierając ze sobą tylu wrogów ile to tylko możliwe. Banalnie proste, prawda?




Kolorowe sny

Malowanie figurki jest dosyć dokładne, zwłaszcza jak na lata 90, w których wybaczało się znacznie więcej niż dzisiaj, a rzeźba oddaje doskonale charakter całej postaci, obfitując w rozmaite smaczki typu obowiązkowe, "liefeldowskie" saszetki na udach czy odpowiednio nabite metalowe mięśnie, które miejscami wyłaniają się spod rozerwanego kostiumu.





A po co mi ta tarcza?

Z akcesoriów zachował się niestety tylko wygięty pod upływem lat, gumowy miecz. Warto wspomnieć, że w skład oryginalnego zestawu wchodziła również tarcza, ręczna wyrzutnia w kształcie otwieracza do piwa, a także para sztyletów mocowanych na łydkach figurki. Prawdziwy arsenał!








Shit happens

Nie da się nie zauważyć, iż 6-calowy Die Hard wygląda dosyć groteskowo w swojej przykucniętej pozie, co w połączeniu ze zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi pięściami daje efekt przywołujący dwuznaczne skojarzenia. Dzięki temu ustawienie figurki w jakikolwiek sensowny sposób i sprawienie by ustała tak chociaż przez chwilę niemal graniczy z cudem.



23 lata minęły jak jeden dzień...

Mój egzemplarz zachował się w bardzo dobrym stanie, nie licząc oczywiście kilku otarć, niekompletnego uzbrojenia i małej, ale jednak widocznej plamy kleju na prawym barku.



Symbol zmian

Die Hard może śmiało posłużyć za niemal idealne odbicie lat 90 i wczesnej polityki całego Image Comics. Naładowany testosteronem i masą żelastwa, wyposażony w miecz, odpowiedni przydział sakiewek, maskę w stylu Spawna i okrągłe shoulder pady wojownik to prawdziwy mokry sen Roba Liefelda, który dzięki trafnej decyzji biznesowej mógł w końcu zostać urzeczywistniony na jego własnych warunkach. Mimo częstej przypadłości trapiącej figurki od McFarlane Toys, jaką jest żałośnie mała liczba punktów artykulacji (sprawdźcie recenzję Negana) Die Hard to wspaniały symbol tamtych trendów i zmian, jakie nastąpiły na amerykańskim rynku komiksowym w pierwszej połowie lat 90, kiedy to elita najpopularniejszych wówczas twórców postanowiła zacząć działać na własną rękę i zachować nie tylko całość zysków, ale i przede wszystkim pełne prawa do stworzonych przez siebie postaci.

Całkiem udana, choć niestety mocno niestabilna lekcja historii.

Dzięki Todd!



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

RANKING: 7 najbardziej niepokojących zabawek w historii

Liczba 7 jest liczbą mistyczną i podobno przynosi szczęście. Przyda nam się ono zwłaszcza dziś, w wieczór święta Halloween, kiedy to eksplorować będziemy mroczne epizody z dziejów szeroko pojętego przemysłu zabawkowego. Przed Wami ranking najbardziej niepokojących zabawek, które mimo swojej, nazwijmy to niezbyt przyjaznej aparycji, lub też wywołujących gęsią skórkę skłonności, dopuszczone zostały do masowej produkcji. Nie szukajcie ich nigdzie! 7. Joly Chimp (źródło: ebay .com ) Ranking otwiera uśmiechnięta małpka obdarzona nie tylko niebagatelną urodą, ale i wspaniałym talentem muzycznym. Joly Chimp, bo tak nazywa się nasza bohaterka, szczerzy się złowieszczo, a jej wymowna mina przywodzi na myśl skazańca w trakcie egzekucji na krześle elektrycznym. Zabawka wyprodukowana przez japońską firmę Daishin zawojowała rynek w latach 50 i w ciągu swego trwającego ponad 20 lat upiornego marszu doczekała się sporej liczby alternatywnych wersji produkowanych przez różne zabawko...

RANKING: 10 najgorszych figurek ever!

(źródło:tiggercustoms.deviantart.com) Mieliśmy już ranking najgłupszych figurek w historii ,  więc teraz pora na te najgorsze . Jako że w przypadku bootlegów do liczby miejsc musiałbym dopisać co najmniej kilka zer, to pod uwagę wziąłem tylko oficjalne wydania firm takich jak np. Hasbro, Mattel czy będący ikoną lat 90 Toy Biz. Tym razem przedstawię Wam figurki, które są tak złe, że aż... złe! Są brzydkie i odpychające, wywołują obrzydzenie lub uśmiech zażenowania i w przeciwieństwie do części najgłupszych figurek na świecie żadnej z nich nie chciałbym mieć na swojej półce. Wybór był naprawdę trudny, bo w większości przypadków można by tu wrzucić nie tylko pojedyncze egzemplarze, ale i całe linie figurek. Większość z obecnych tu "wybrańców" ma całą masę mniej lub bardziej paskudnych kolegów, co dodatkowo komplikowało już i tak niełatwą kwestię. W każdym razie udało mi się w końcu wyselekcjonować te kilka absolutnie najgorszych figurek, które podczas błądzenia w i...

RANKING: 10 najgłupszych figurek w historii

Oto najbardziej absurdalne figurki oraz miejsca, gdzie można je kupić. Czy zastanawialiście się kiedyś, gdzie tak naprawdę kończą się pokłady ludzkiej kreatywności? Do jakiego stopnia są w stanie posunąć się projektanci action figures lub innych gadżetów związanych z szeroko pojętą popkulturą? Dzisiaj poznacie moją odpowiedź na część pytań, które praktycznie od zawsze nurtują coraz to nowe generacje Geeków na całym świecie. Przedstawiam Wam ranking 10 najdziwniejszych, najgłupszych i zarazem najbardziej absurdalnych figurek w historii, które i tak chciałbym mieć! Miejsce 10 -  Prostitute April O'Neil (Teenage Mutant Ninja Turtles) Gdzie kupić:  Przykro mi ale chyba, już znalazła swojego Richarda Gere'a. (źródło:figurerealm.com) Ranking 10 najgłupszych figurek na świecie zaczynamy od April O’Neil , czyli sympatycznej reporterki z Wojowniczych Żółwi Ninja — tutaj przedstawionej w nieco bardziej hardkorowej wersji. Przyznam się bez bicia, że przez dłuższy mome...