Przejdź do głównej zawartości

Hołd dla lat 90 — czyli recenzja Cable z Marvel Legends


Nie było chyba drugiego tak barwnego i zarazem krótkiego okresu w dziejach świata, jak lata 90. Była to era kolorowych ciuchów, przesadnie wyzywających kobiet i rozpropagowanego na szerokość całej kuli ziemskiej kultu męskości objawiającego się pod postacią uwielbienia dla wrestlingu, przegrywanego masowo na kasety VHS kiepskiej jakości kina akcji i komiksów Marvela, który wówczas najpierw przeżywał swój finansowy prime time, by potem łapać coraz płytsze, rozpaczliwe oddechy, usiłując ratować chylącą się niechybnie ku upadkowi markę. Na początku lat 90 do głosu doszli młodzi twórcy komiksów, którzy gdyby pojawili się w innym momencie historii, nie mieliby żadnych szans na tak ogromny sukces — ani przedtem, ani nawet długo po tym. Jednym z nich był złoty chłopiec o nazwisku Liefeld. Rob Liefeld. Niestety minęły już dawno te wspaniałe czasy...



...kiedy to mięśnie miały swoje własne mięśnie, a spluwy — spluwy!

Rob Liefeld z uwagi na spore braki warsztatowe rysował zazwyczaj postacie do granic aż przejaskrawione, groteskowe i karykaturalne. Będące dla niego czarną magią zasady ludzkiej anatomii bardzo rzadko (jeśli nie nigdy) znajdowały jakiekolwiek odzwierciedlenie w tworzonych przez niego bohaterach. Internet pełen jest artykułów i rozmaitych rankingów prezentujących najgorsze dzieła "Króla Roba". Gdyby nie jednak nazwijmy to dość swobodne podejście Liefelda do proporcji poszczególnych elementów ludzkiego ciała, nigdy nie otrzymalibyśmy postaci tak straszliwie przerysowanych, że aż doskonale wpisujących się w realia lat 90 i potwierdzających ich kierunek już do samego końca. Tak jest — Rob Liefeld miał swój udział w tworzeniu całej kultury wracających dziś do łask 90s i niewątpliwie zapisał się w kartach historii złotymi literami.



Złote dziecko lat 90

Stworzonym specjalnie dla Marvela bohaterem, który aż do obecnego boomu na Deadpoola, był najbardziej popularną postacią stworzoną przez Roba Liefelda, jest nie kto inny, jak nasz dzisiejszy bohater (który gościł już na blogu dwukrotnie — tu i tu), czyli Cable — człowiek (a w zasadzie pół-człowiek), o którym można by powiedzieć wszystko, a i tak byłaby to nadal jedynie połowa historii.



Brawo Hasbro!

Hasbro w końcu zdecydowało się na wypuszczenie w ramach Marvel Legends figurki Cable'a, która byłaby małym plastikowym hołdem dla lat 90 i odzwierciedlała bardzo dokładnie niemal wszystkie szczegóły, które z charakterystyczną dla siebie starannością zaplanował sam Rob Liefeld.




Zacznijmy od wad — tak będzie o wiele szybciej!

Nieskrywanym minusem figurki jest brak wymiennej lewej ręki posiadającej tak zwany trigger finger. Z automatu bowiem, jeden z największych zabijaków w historii, najwspanialszy podróżnik w czasie i niedościgniony wzór prawdziwego dowódcy wyposażony został w dłoń otwartą, co przy pewnych pozach może być ciekawym rozwiązaniem, jednakże w przypadku tych bardziej dynamicznych, naprawdę sporo traci.



Duże zabawki dla dużych chłopców

Na całe szczęście jednak Cable dostał do dyspozycji całkiem fajny arsenał w postaci wyciąganego z umiejscowionej na lewym boku kabury rewolweru, obrzyna i co najważniejsze — wielkiego jak Półwysep Helski launchera, którego można dodatkowo zamocować na jego plecach, a dokładnie z tylnej części epickich, wspaniałych niczym Rzym za czasów Cezara, napiętych jak jasna cholera shoulder padów!




Gdy mowa o wielkiej spluwie to ciekawym efektem są nadające należytej surowości zarysowania, sugerujące, że broń dzierżona przez Cable'a niejedną już wojenkę widziała i towarzyszyła swemu właścicielowi w całej masie ciężkich niczym bliskowschodnia artyleria bojów. Poza tym jest ona jedną ze standardowych, ikonicznych wręcz broni, którymi szczodrze jak na króla przystało, obdarzał swoich bohaterów sam Rob Liefeld. Z uwagi na wspomniane wcześniej braki warsztatowe (lub też jak kto woli — ułańską fantazję) rysował on gnaty według "własnego projektu". Bronie te wyposażane zostawały zazwyczaj albo w laserowe celowniki i całą masę luf, albo były po prostu kobyłami wielkości stodoły, a najczęściej — i to, i to.


Będące znakiem firmowym tamtych czasów, ogromnych rozmiarów naramienniki wykonane zostały z iście zegarmistrzowską precyzją, a ich wspomniana wielkość zawstydza te, w które wyposażono opisywaną przeze mnie ponad rok temu selectową wersję Cable'a. Można je nawet zdjąć wraz z wyposażonym w całą masę kieszonek pasem — dokładnie tak, jak nakazał Rob Liefeld!




Pouches everywhere!

To prawda — nabite niczym mięśnie Nathana Summersa "skórzane" shoulder pady robią arcypotężne wrażenie. A jeszcze większe robi cała stylistyka, w której utrzymana jest figurka. Wierność oryginałowi oznacza również wierność czasom "dla których" została stworzona figurka. W końcu przed nami porządny Cable z Marvel Legends!



Zabójcza precyzja

Malowanie figurki i poszczególnych jej elementów (nie licząc rzecz jasna broni — w takie rzeczy ML już się nie bawi) jest bardzo dokładne. Doskonale imituje ono "skórzaność" wszelkich pasków, kieszonek i samych shoulder padów. Na oklaski zasługuje nie tylko precyzja wykonania, ale i same zamierzenia designu, które nie tylko znakomicie oddaje ducha lat 90, ale i wprowadza urozmaicenie w postaci ciemno-brązowych naramienników, które obwieszone są zielonymi przepaskami i jasnobrązowymi kieszonkami!


Artykulacja wbrew pozorom jest całkiem niezła. Nie jest tajemnicą, że bold wykorzystany przy tworzeniu figurki Cable'a należy do pochodzącego z Captain America Wave Nuke'a, który swoją masywnością przewyższa większość figurek Marvel Legends i doskonale sprawdza się w przypadku największego chyba, w przenośni i praktyce, komiksowego symbolu lat 90. Shoulder pady, z uwagi na to, że są one dość luźno zamocowane na figurce, nie ograniczają również zbytnio jej zakresu ruchów, co było dość sporym problemem przy wersji Cable'a wydanej przez Marvel Select. Jak już wcześniej wspomniałem, w razie czego można owe naramienniki również bezpiecznie z figurki zdjąć i pozostawić Summersa w nieskrępowanej niczym, należycie surowej formie. Takie czary!




Głowa Cable'a definitywnie zasługuje na oddzielny akapit! Począwszy od zacietrzewionego wyrazu twarzy, przez doskonale wyrzeźbioną mimikę, nadające sporej dynamiki doskonale odwzorowane, zmierzwione włosy, po będące kwintesencją staranności błyskające na żółto oko — jednym słowem wszystko jest tutaj wykonane na absolutnie najwyższym poziomie! O takiego Cable'a w ramach Marvel Legends walczyłem...

... w sumie nie do końca, ale ładnie to brzmi!



Kosmiczne wrażenie robi także nadajnik umieszczony na lewym uchu naszego bohatera! Przywodzi on od razu na myśl nie tylko siódmy numer X-Force, którym podobnie jak cały design figurki jest bez wątpienia inspirowany, ale również miniserię "Blood and Metal" i drużynę Six-Pack (cóż za prosta i chwytliwa nazwa!) — każdemu, kto nie czytał, polecam szybko sprawdzić!

Kadr z "Blood and Metal"
X-Force #7

Godne oklasków jest też wykonanie technoorganicznej ręki naszego bohatera, która jest zrobiona niemal tak dobrze, jak w przypadku recenzowanego przeze mnie na wiosnę Deathloka. Brawo Hasbro — po raz kolejny!


Doskonale odwzorowany został również fikuśny kołnierzyk z logo X-Men. Panie i Panowie — figurka Cable'a z Marvel Legends ma absolutnie wszystko na swoim miejscu!



Marvel Legends roku?

Figurka od Hasbro uderza szczegółowością wykonania — muszę to podkreślić! Upchnięcie tak wielu szczegółów składających się na cały charakter postaci, a także zrobienie tego z taką gracją graniczyło z cudem! Naprawdę nie mogę się nachwalić tego Cable'a z Marvel Legends! Nie dość, że jest to jeden z moich ulubionych bohaterów z ulubionych czasów, to jeszcze czekać na niego trzeba było tak długo! Absolutny must-have każdej kolekcji — nie tylko z uwagi na doskonałe wykonanie, ale i na swoje historyczne znaczenie!

Warto po stokroć!




Dla zainteresowanych:

Cena: 19,99$
Wysokość: 18 cm
Dostepność: Hasbro Shop

Komentarze

  1. Jak zawsze rzetelna recenzja. Lata 90. były wyjątkowe pod względem kreatywności i nowych prądów. Fajnie, że są nurty, które nawiązują do złotych czasów.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

RANKING: 7 najbardziej niepokojących zabawek w historii

Liczba 7 jest liczbą mistyczną i podobno przynosi szczęście. Przyda nam się ono zwłaszcza dziś, w wieczór święta Halloween, kiedy to eksplorować będziemy mroczne epizody z dziejów szeroko pojętego przemysłu zabawkowego. Przed Wami ranking najbardziej niepokojących zabawek, które mimo swojej, nazwijmy to niezbyt przyjaznej aparycji, lub też wywołujących gęsią skórkę skłonności, dopuszczone zostały do masowej produkcji. Nie szukajcie ich nigdzie! 7. Joly Chimp (źródło: ebay .com ) Ranking otwiera uśmiechnięta małpka obdarzona nie tylko niebagatelną urodą, ale i wspaniałym talentem muzycznym. Joly Chimp, bo tak nazywa się nasza bohaterka, szczerzy się złowieszczo, a jej wymowna mina przywodzi na myśl skazańca w trakcie egzekucji na krześle elektrycznym. Zabawka wyprodukowana przez japońską firmę Daishin zawojowała rynek w latach 50 i w ciągu swego trwającego ponad 20 lat upiornego marszu doczekała się sporej liczby alternatywnych wersji produkowanych przez różne zabawko

RANKING: 10 najgorszych figurek ever!

(źródło:tiggercustoms.deviantart.com) Mieliśmy już ranking najgłupszych figurek w historii ,  więc teraz pora na te najgorsze . Jako że w przypadku bootlegów do liczby miejsc musiałbym dopisać co najmniej kilka zer, to pod uwagę wziąłem tylko oficjalne wydania firm takich jak np. Hasbro, Mattel czy będący ikoną lat 90 Toy Biz. Tym razem przedstawię Wam figurki, które są tak złe, że aż... złe! Są brzydkie i odpychające, wywołują obrzydzenie lub uśmiech zażenowania i w przeciwieństwie do części najgłupszych figurek na świecie żadnej z nich nie chciałbym mieć na swojej półce. Wybór był naprawdę trudny, bo w większości przypadków można by tu wrzucić nie tylko pojedyncze egzemplarze, ale i całe linie figurek. Większość z obecnych tu "wybrańców" ma całą masę mniej lub bardziej paskudnych kolegów, co dodatkowo komplikowało już i tak niełatwą kwestię. W każdym razie udało mi się w końcu wyselekcjonować te kilka absolutnie najgorszych figurek, które podczas błądzenia w i

NOSTALGIA #6 — Small Soldiers (1998)

We're not toys, we're action figures! — te słowa wypowiedziane przez jednego z czołowych, plastikowych bohaterów kina akcji, do którego jeszcze później wrócimy, nadają się całkiem nieźle na rozpoczęcie opowieści o niezwykłym dziele Joe Dantego mającego swoją premierę w październiku 1998 roku, czyli niemalże 20 lat temu. "Small Soldiers", bo o nim tu mowa, jest filmem, w którym mamy do czynienia z action figures przez duże "A"! Figurki bowiem nie tylko żyją, ale i w odróżnieniu od tych z "Toy Story" nie są zbyt przyjaźnie nastawione, co stanowi wspaniałą bazę dla opowieści, której od pierwszego seansu w małym, nieistniejącym już kinie, jestem fanem. Czy marzyliście kiedykolwiek o tym, żeby mieć własną armię zabawek, którą można by szkolić, wydawać jej rozkazy, albo nie wiem... walczyć z nią o swoje życie? Jeśli chodzi o "Małych Żołnierzy" to ostatnią opcję macie jak w banku! "Wszystko inne to tylko zabawki!" Pla