Przejdź do głównej zawartości

NOSTALGIA #14 - Punisher od Toy Bizu (1999)


Frank Castle jest jednym z opus magnum Marvela — temu nie zaprzeczy absolutnie nikt o zdrowych zmysłach. Nie może dziwić zatem fakt, że wraz z Iron Manem, Spider-Manem, Wolverinem, Hulkiem, Venomem, Apocalypsem i kilkoma podobnie znamienitymi gośćmi stał się on pod koniec XX wieku częścią nowej, bardzo ciekawej pod kątem doboru postaci, choć już mniej rewolucyjnej w swojej formie, linii zabawek o nazwie Shape Shifters, będącej marvelowską odpowiedzią na Transformers. Powstał z tego obrazek nieco groteskowy, ale i doskonale wpisujący się w trendy lat 90 i okres, w którym wydawniczy gigant dosłownie padał na kolana, chwytając się wszelkich możliwych brzytew, aby tylko nie zakończyć swojego, może niezbyt długiego, lecz za to kolorowego i pełnego fajerwerków żywota. Zastanawia was pewnie, w co przetransformować się może taki gość, jak Frank? Dajcie spokój — tu nawet nie ma się czego domyślać — nie znacie go przecież od wczoraj... Prawda?


Seria Shape Shifters zapamiętana została właśnie głównie z uwagi na postać Punishera. Sam zamysł, z oczywistych względów nie nosił jednak jakichś szczególnych znamion oryginalności, a oprócz postaci, które zostały w odpowiedni sposób przystosowane do wymogów zupełnie nowej serii i zaprezentowane naprawdę dobrze znalazły się też figurki upchnięte po prostu na siłę i bez większego zamysłu (Morph, a ty tu czego?). Porno-Punisher, Lubieżny Frank, lub po prostu Franko Siffredi stał się jedną z kultowych wręcz zabawek, która zamiast okrzyków radości, wywoływała raczej krzyk zgorszenia i to nie wśród nieświadomych niczego milusińskich, ale ich będących w ciężkim szoku rodziców. Pierwotnie Punisher ukazał się w ramach pierwszej fali wypuszczonej na rynek prawdopodobnie jeszcze w roku 1998 (oznaczenie umieszczone na prawej stopie figurki wskazuje jednak na rok 1999 i to właśnie tę datę uznaje się najczęściej za oficjalną) i był dostępny jedynie w kolorze niebieskim.


Oprócz wersji regularnej ukazała się jeszcze o wiele bardziej rozpoznawalna wersja Deluxe, czyli nie licząc kilkudniowego zarostu i czarnego kostiumu, ta sama figurka Franka, "wzbogacona" jedynie o kilka dodatkowych pocisków i co za tym idzie ciut większe, bardziej "ekskluzywne" pudełko. Mieliśmy wówczas do czynienia z klasycznym repaintingiem i wykorzystaniem tej samej figurki po raz kolejny, co ani w świecie zabawek, a nie też w przypadku samego Toy Bizu nie było wcale zjawiskiem rzadkim czy też szczególnie zaskakującym (zerknijcie do mojej recenzji Venoma, albo figurek Mortal Kombat). Warto również podkreślić, że poszczególne figurki serii wchodziły również w skład konkretnych "podserii" — do wyboru były dwie subserie zatytułowane kolejno: X-Men i Spider-Man. Frank w pierwszej, niebieskiej i bardziej klasycznej wersji kolorystycznej ukazał się pod szyldem przyjaznego pajączka z sąsiedztwa — niedługo potem zrezygnowano jednak z tego pomysłu, na rzecz pozostawienia na opakowaniach kolejnych figurek upchniętego na siłę napisu “Marvel" (zupełnie jakby w latach 90 ktoś mógł nie wiedzieć, że Frank, Spidey czy Hulk są postaciami z komiksu).



Spójrzcie tylko na tego gościa. Nic dziwnego, że Franka wzięto do tej roboty — toż to chłop, jak dąb! Muskulatura rodem z komiksów Roba Liefelda z powodzeniem ukrywa cały mechanizm schowany w środku. Z pierwszym lepszym chuderlakiem na pewno nie wyszłoby to tak dobrze. Jakim niby cudem drobniuteńki Peter Parker miałby się godnie prezentować u boku takich wyjadaczy sterydów jak Juggernaut czy Rhino? Ten 7-calowy Punisher jest również jedną wielką i wspaniałą jak święta Bożego Narodzenia kupą mięśni, które w realnym świecie i nawet w o wiele mniejszej skali nie miałyby w ogóle racji bytu. Spójrzcie tylko, co Frank ma na plecach. Wow… wow… WOW!



Oprócz obowiązkowych w latach 90 absurdalnie przerośniętych i wynaturzonych pod względem kształtu i położenia muskułów zadbano również o każdy inny detal. Odhaczymy je teraz wszystkie po kolei:

- Hiperultraturboklasyczny granatowy strój pochodzący z samych początków działalności Pogromcy — jest!




- Ozdobny pas z kieszonkami poświęcony przez samego Roba Liefelda — oczywiście, że jest!





- Gigantyczna, wzbudzającą nielichy popłoch i wywołującą krwawe poty wśród wszystkich szumowin świata, będąca symbolem równie rozpoznawalnym co logo McDonald's, jedyna w swoim rodzaju czacha na klacie — a żebyście kurka wiedzieli, że jest!




Dance Dance Revolution 2000

A i jeszcze jedna ważna kwestia. Jak na czas, w którym lata 90 przetapiały się powoli w upływające pod znakiem pluskwy milenijnej, euforii związanej z postępującą cybernetyzacją i zachłyśnięciem się “Matrixem” lata 2000 przystało, elegancka, ale będąca już nieco passé biel klasycznych dodatków kostiumu, zastąpiona została przez kolor srebrny. 2000 here we cooooomiiiiing!




Po trochu z każdego

Twarz Franka Castle wygląda dokładnie tak, jak przedstawiałby się Punisher, gdyby John Buscema zaczął nagle rysować mangi. Malowanie jego twarzy przywodzi mi na myśl mocno orientalne wręcz skojarzenia. Ej, czy Pogromca nie został w którymś z komiksów ninja? Mówiąc jednak zupełnie poważnie — figurkowy Frank jest po prostu takim typowym najntisowym Punisherem i nie różni się zbytnio posturą od mięsa armatniego, które nazywa pogardliwie "mooks" miotając nim, mimo ogromnych rozmiarów, na lewo i prawo (jeśli nie wiecie, o czym mówię, to sięgnijcie chociażby po "War Zone" wydane w Polsce w ramach TM-Semic — gwarantuję Wam, że nie pożałujecie). Daleko mu rzecz jasna do arcydzieł Jima Lee czy wspomnianego, nieżyjącego już niestety artysty, jednak odgrywa swą rolę wprost doskonale, kipiąc należytą wściekłością, napinając do granic możliwości każdy możliwy mięsień i mając nieposkromioną niczym żądze mordu wypisaną wyraźnie na swojej małej (zwłaszcza w stosunku do reszty ciała) i cholernie zacietrzewionej, plastikowej twarzy.




Ręka, noga, mózg na ścianie — o takiego Punishera walczyłem w Wietnamie!

Jestem absolutnie daleki od tego, by napisać Wam, że transformacja Pogromcy jest w tym przypadku dziecinnie prosta. W odróżnieniu od Windmilla, którego opisywałem niedawno, samodzielne "obczajanie" mechanizmu na niewiele się tu zdało. Koledzy z biura również nie pomogli mi zbytnio w tej batalii, a szkoda. Liczyłem na to, że uda się "przemienić" Punishera bez przysłowiowej instrukcji przed oczami. Poległem. Na szczęście wraz z figurką przyszła mała zwinięta karteczka, czyli wspomniana i zbawienna w tym przypadku rycina ukazującą krok po kroku co należy wygiąć, przekręcić i wyciągnąć, obrandowana — uwaga — przez Cobi i to w roku 2005, czyli 6 lat po ukazaniu się figurki Franka Castle na rynku. Jak to się stało?



Dziura czasoprzestrzenna, czy co, u licha?

Moja hipoteza zakłada scenariusz, w którym to figurki z roku 1999 najzwyczajniej w świecie nie zeszły z magazynów i hurtowni, sprzedając się znacznie poniżej oczekiwań. Idąc dalej tym tropem, gdy Toy Biz spróbował jeszcze raz "zaatakować" rynek kilka lat później, polski dystrybutor zakupił również od amerykańskiego producenta, lub któregoś z pośredników inne figurki, które albo zalegały jeszcze wówczas na magazynie, albo trafiły tam zwyczajnie ze sklepów jako zwroty. Tak czy siak, mamy tu do czynienia z niezłym paradoksem i prawdopodobnie ciekawą historią kryjącą się za całą tą sprawą. Może nawet niedługo odezwę się osobiście do Cobi, by uzyskać odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie — jakim sposobem sparowano ze sobą polską instrukcję z roku 2005 i amerykańską figurkę z roku 1999. A może ktoś z Was zna odpowiedź?



All Hail Punisher!

Powiem to tylko raz i nigdy tego nie cofnę — Punisher jest moim ulubionym "Transformerem"! Nie ma absolutnie żadnej siły na niebie i ziemi, która mogłaby sprawić, że postawiłbym jakąkolwiek inną figurkę wydaną przez Takarę lub Hasbro w ramach dowolnej serii Transformers przed nieustraszonym pogromcą zorganizowanej przestępczości przemieniającego się w tak zwany Power Pistol (to w końcu zabawka dla dzieci — wiecie — żadnego zabijania i te sprawy). Wszystko to piszę rzecz jasna pół żartem pół serio, wiadomo bowiem, że Shape Shifter Punisher nie mógłby nigdy mierzyć się z ultraklasycznymi figurkami japońskiego pochodzenia, jednak zbiegający się w podobnym czasie z moją powtórną zajawką na TF zakup tego figsa wywołał u mnie naprawdę masę pozytywnych emocji i swoisty szok, spowodowany tym, że zabawka, która od lat zasiada na czołowych miejscach w bzdurnych internetowych rankingach, jako jedna z najgłupszych i najgorszych w historii, jest tak naprawdę świetnym suwenirem łechtającym nie tylko moje spaczone na tle lat 90, napakowane testosteronem, końską dawką sterydów i całym złomowiskiem ogromnych gnatów zmysły estetyczne, ale dostarczającym również całą masę frajdy.




Takie rzeczy to tylko w 90s!

Dobra no to teraz to na co wszyscy pewnie czekacie. Wspomniałem przed momentem o rankingach najgorszych figurek (swoją drogą sam zrobiłem, nie chwaląc się, kilka — tutaj i tutaj) Dzieło Toy Bizu posiada pewien gimmick polegający na tym, że oprócz samej transformacji można po prostu wystawić "armatę" Franka i wystrzelić pocisk prosto z jego lędźwi. Zanim jednak wywalimy z tej procy, musimy ją najpierw załadować. Los był dla mnie dość łaskawy — dostałem ów pocisk wraz z figurką (a kupowałem rzecz jasna używaną). Poniżej mały pogląd, jak wygląda transformacja od kuchni i co otrzymujemy finalnie. Może wrzucę gdzieś na dniach filmik na swój facebookowy profil.







To by było na tyle.

Idę sobie postrzelać!





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

RANKING: 7 najbardziej niepokojących zabawek w historii

Liczba 7 jest liczbą mistyczną i podobno przynosi szczęście. Przyda nam się ono zwłaszcza dziś, w wieczór święta Halloween, kiedy to eksplorować będziemy mroczne epizody z dziejów szeroko pojętego przemysłu zabawkowego. Przed Wami ranking najbardziej niepokojących zabawek, które mimo swojej, nazwijmy to niezbyt przyjaznej aparycji, lub też wywołujących gęsią skórkę skłonności, dopuszczone zostały do masowej produkcji. Nie szukajcie ich nigdzie! 7. Joly Chimp (źródło: ebay .com ) Ranking otwiera uśmiechnięta małpka obdarzona nie tylko niebagatelną urodą, ale i wspaniałym talentem muzycznym. Joly Chimp, bo tak nazywa się nasza bohaterka, szczerzy się złowieszczo, a jej wymowna mina przywodzi na myśl skazańca w trakcie egzekucji na krześle elektrycznym. Zabawka wyprodukowana przez japońską firmę Daishin zawojowała rynek w latach 50 i w ciągu swego trwającego ponad 20 lat upiornego marszu doczekała się sporej liczby alternatywnych wersji produkowanych przez różne zabawko

RANKING: 10 najgorszych figurek ever!

(źródło:tiggercustoms.deviantart.com) Mieliśmy już ranking najgłupszych figurek w historii ,  więc teraz pora na te najgorsze . Jako że w przypadku bootlegów do liczby miejsc musiałbym dopisać co najmniej kilka zer, to pod uwagę wziąłem tylko oficjalne wydania firm takich jak np. Hasbro, Mattel czy będący ikoną lat 90 Toy Biz. Tym razem przedstawię Wam figurki, które są tak złe, że aż... złe! Są brzydkie i odpychające, wywołują obrzydzenie lub uśmiech zażenowania i w przeciwieństwie do części najgłupszych figurek na świecie żadnej z nich nie chciałbym mieć na swojej półce. Wybór był naprawdę trudny, bo w większości przypadków można by tu wrzucić nie tylko pojedyncze egzemplarze, ale i całe linie figurek. Większość z obecnych tu "wybrańców" ma całą masę mniej lub bardziej paskudnych kolegów, co dodatkowo komplikowało już i tak niełatwą kwestię. W każdym razie udało mi się w końcu wyselekcjonować te kilka absolutnie najgorszych figurek, które podczas błądzenia w i

NOSTALGIA #6 — Small Soldiers (1998)

We're not toys, we're action figures! — te słowa wypowiedziane przez jednego z czołowych, plastikowych bohaterów kina akcji, do którego jeszcze później wrócimy, nadają się całkiem nieźle na rozpoczęcie opowieści o niezwykłym dziele Joe Dantego mającego swoją premierę w październiku 1998 roku, czyli niemalże 20 lat temu. "Small Soldiers", bo o nim tu mowa, jest filmem, w którym mamy do czynienia z action figures przez duże "A"! Figurki bowiem nie tylko żyją, ale i w odróżnieniu od tych z "Toy Story" nie są zbyt przyjaźnie nastawione, co stanowi wspaniałą bazę dla opowieści, której od pierwszego seansu w małym, nieistniejącym już kinie, jestem fanem. Czy marzyliście kiedykolwiek o tym, żeby mieć własną armię zabawek, którą można by szkolić, wydawać jej rozkazy, albo nie wiem... walczyć z nią o swoje życie? Jeśli chodzi o "Małych Żołnierzy" to ostatnią opcję macie jak w banku! "Wszystko inne to tylko zabawki!" Pla